Referendum w sprawie dopełnienia unii hadziackiej, czyli Korolówka znowu w Polsce?
               Pierwsza publikacja: 3 lutego 2024 r.



    Długo szukałem odpowiedniej ilustracji oddającej istotę Sanhedrynu. Niespodziewanie w sukurs przyszedł mi drugi - co prawda nieskonsumowany - zawód. A zatem Sanhedryn jest niczym prąd elektryczny: nikt go nie widzi, nie wie, czym tak do końca jest, ale wykonuje swoją robotę napędzając niezliczone akcesorium tego świata. Dostrzegamy skutki jego działania, ale on sam pozostaje nieprzenikniony. I teraz najważniejsze: jest niebezpieczny, bo potrafi srodze poranić, wręcz zabić! Owszem, tu i ówdzie podejmowane są próby opisania jego natury, lecz z reguły zawierają frazesy i są mało przekonywujące. Nie, nie będę w tym tekście nadrabiał zaległości i definiował tego kluczowego dla losów świata zagadnienia. Chcę tylko przekonać, że poprzez systematyczną analizę aktywności Sanhedrynu możliwe jest przeniknięcie przynajmniej części jego strategicznych zamierzeń. Tu znów posłużę się "prądowym" przykładem: można go zmierzyć, odizolować, a nawet wyłączyć! Oczywiście potrzebna do tego jest przedmiotowa wiedza oraz odpowiednie narzędzia, czyli siły i środki. Na tę chwilę nieliczne jednostki świadome wagi problemu nie dysponują ani jednym, ani drugim. Nie znaczy to rzecz jasna, że powinny one gnuśnieć w beznadziejnym bezruchu.

     Oczywiście nie odmówię  racji tym, którzy zwrócą mi tu uwagę, że przestrzeń publiczna obfituje w trafne komentarze poczynań Sanhedrynu. Są to jednak wyłącznie głosy wypowiedziane post factum, opisujące skutki spraw już dokonanych, a więc nieotwierające pól do działań wyprzedzających. Naszemu żywiołowi - niczym kani dżdżu - potrzeba przynajmniej dwóch atrybutów: umiejętności czytania toczącej się gry oraz... antecedentnego sypania piasku w tryby wrażej machiny. Do tego musimy bezzwłocznie dojrzeć. By choć trochę rozjaśnić tę dość ponurą scenografię i dodać szczyptę optymizmu do niniejszych rozważań, zapodaję przykład przekonujący, że nie święci garnki lepią i stać nas na podjęcie politycznej preinicjatywy. W styczniu 2020 roku, a zatem z górą na dwa lata przed wybuchem wysmażonej przez Sanhedryn dziwnej wojny rosyjsko-ukraińskiej, zapodałem przewidywaną sekwencję wydarzeń. Czas pozytywnie zweryfikował dominantę ówczesnych moich enuncjacji. Pozwalam sobie je tutaj przywołać:

     Wczoraj - zaskakując wielu czytelników - postawiłem tezę, że podczas zbliżającego się Światowego Forum Holocaustu dojdzie do podpisania tajnego porozumienia wymierzonego w suwerenność Rzeczypospolitej, który wyznaczy "ścieżkę dojścia" do celu ostatecznego, jakim ma być rozbiór terytorium Polski i Ukrainy. Sygnatariusze tego paktu (Izrael, USA, Rosja, Wielka Brytania i Francja) zobowiążą się do podejmowania wspólnych działań zmierzających do zaprowadzenia Nowego Światowego Porządku w naszej części Europy, akceptując i wzajemnie gwarantując sobie nienaruszalność uzgodnionych wcześniej pakietów odnoszonych korzyści. W tym kontekście całkiem przejrzysta staje się zapowiadana absencja w Jerozolimie Andrzeja Dudy i splot okoliczności do niej doprowadzających, ze szczególnym uwzględnieniem "niespodziewanej" antypolskiej prowokacji z Władimirem Putinem w roli głównej.

     Jednym z najważniejszych celów pośrednich tego porozumienia jest wyegzekwowanie na Polakach zgody na dopuszczenie żywiołu żydowskiego do współgospodarowania Polską (Rzeczypospolita Przyjaciół) i usankcjonowanie tej państwowej modyfikacji przez społeczność międzynarodową. Temu właśnie służy finansowa presja wywierana tzw. Ustawą 447 oraz nasilanie się oskarżeń o sprawczość holocaustu (wielce prawdopodobne jest wznowienie prac ekshumacyjnych w Jedwabnem i zafałszowanie ich wyników). Nie mam żadnych wątpliwości, że elita władzy oraz kręgi opiniotwórcze (łącznie z Episkopatem) ochoczo włączą się do stosownej akcji propagandowej, która oparta będzie na akcentowaniu moralnego przymusu dokonania zadośćuczynienia względem "pokrzywdzonego" przez nas narodu. Na czym to współgospodarowanie będzie polegało? Początkowo na przyjęciu licznej emigracji z Izraela i światowej diaspory, wprowadzeniu drugiego języka urzędowego i równoległych systemów edukacyjnych, opieki zdrowotnej, ubezpieczeń społecznych, sądowniczych, przemocowych, itp. Szybko dojdzie do zepchnięcia biedniejszego i posiadającego mniejszą siłę przebicia żywiołu polskiego na margines życia publicznego.

     Równolegle postępować będą dwa procesy: germanizacja tzw. Ziem Odzyskanych (z wyłączeniem polskiej części tzw. Prus Wschodnich ze strategicznym przekopem Mierzei Wiślanej) oraz wzmacnianie resentymentów kresowych II Rzeczypospolitej (ograniczonych do terenów dzisiejszej Ukrainy, bez Białorusi i Litwy kontrolowanych przez Rosję). Ten pierwszy znalazł już urzeczywistnienie w projekcie "21 Tez Samorządowych" będącym de facto przyzwoleniem na bezkarne ciążenie niektórych regionów Polski ku Berlinowi. Temu samemu służy kreowanie negatywnej narracji wokół Dolnego i Górnego Śląska oraz Morza Bałtyckiego (zatrute, płytkie, zimne, bezrybne). Zmanipulowanym Polakom łatwiej będzie pogodzić się ze stopniową ich utratą. W zamian dokonywać się będzie pozorna polonizacja części Ukrainy, z Lwowem włącznie. W rezultacie tych zmian dojdzie do realizacji celu głównego, czyli zawłaszczenia obecnego terytorium Polski przez żywioł żydowski i niemiecki. A co z Ukrainą? Zostanie ona bezpardonowo rozebrana przez Rzeczpospolitą Przyjaciół (w konsekwencji ta obejmie granice zbliżone do II RP) i Rosję.

     Nie ma najmniejszych szans na to, by żywioły zagrożone unicestwieniem, czyli polski i ukraiński, mogły podjąć wspólną kontrakcję ratunkową. Nacjonalizm ukraiński został zainicjowany sztucznie i prowadzony jest na krótkiej smyczy przez czynniki niemiecko-amerykańskie, nadające mu od początku charakter krańcowo antypolski. Animozje ukraińsko-polskie będą czynnikiem wzmacniającym rolę żywiołu żydowskiego w Rzeczypospolitej Przyjaciół (nazwa ta docelowo otrzyma inne brzmienie, wynikające z tradycji żydowskiej).



     Warto bym w tym miejscu odpowiedział na pytanie, które z pewnością ciśnie się na usta sporej części czytających te słowa: skąd właściwie wzięła się ta żydowska determinacja względem zawładnięcia ziemiami polskimi? Aby dobrze zrozumieć tę kwestię, trzeba cofnąć się do XVIII wieku i dotknąć kabalistycznej idei religijno-politycznej sformułowanej przez Jakuba Franka. Ten urodzony w Korolówce (dziś terytorium Ukrainy, wówczas - Rzeczpospolitej) fałszywy przechrzta i "mesjasz" ubrdał sobie, że Polska jest żydowskim rajem, ich ziemią obiecaną, główną siedzibą Szechiny - opiekunki narodu "wybranego" (rozwijałem te wątki w wielu różnych tekstach; zapraszam m.in. do najnowszego numeru czasopisma "Magna Polonia"). Rzeszę swoich wyznawców skutecznie przekonał co do tego, iż rzecz tajemna jest ukryta i schowana w Polszcze, w Warszawie. […] W Polszcze ukryte jest wsze dobro całego świata. Powiadam wam: 999 części dobra świata całego w niej jest, a jedna część tysiąca – w całym świecie. Gdyby mi dano cały Offenbach, naładowany najdroższemi kamieniami, tobym go nie wziął za Polskę. Jeszcze na łożu śmierci w Offenbachu zapowiadał, że powróci do Polski, bo tam jest wielka rzecz do deptania  (czyli do zrealizowania - przypis KZ). Tu niezbędne jest jeszcze jedno moje dopowiedzenie. Ostatnie lata życia Frank spędził w offenbachskim pałacu graniczącym przez miedzę z Frankfurtem nad Menem, stanowiącym centrum aktywności Iluminatów, a jednego z nich - Mayera Amschela Rothschilda - uczynił nawet skarbnikiem swojej sekty. To wówczas mistyczną fobią związaną z Polską zrazu zaraził się cały ruch iluminacki stanowiący jądro ówczesnego Sanhedrynu, a potem gros żydowskich elit. Amok ten przez lata zaczął wywierać coraz większą presję na żywioł polski, będąc duchem sprawczym wielu jego narodowych tragedii. Współcześni frankiści - dominujący wśród Wielkich Tego Świata - są dziś bardzo bliscy dopięcia ciągu intryg i urzeczywistnienia marzeń założyciela sekty, czyli ustrojowego usankcjonowania żydowskiego władztwa nad ziemiami stanowiącymi terytorium niegdysiejszej Rzeczpospolitej.

     Do tego niewątpliwie potrzebny jest im ferment. Katalizatorem niepokojącej nas modyfikacji społeczno-politycznego układu sił w Europie Wschodniej jest dziwna, bo w dużej mierze udawana, wojna rosyjsko-ukraińska. Sanhedryn najpewniej użył odmiennych środków perswazji, by namówić Moskwę i Kijów do szarpaniny, która stała się wygodnym usprawiedliwieniem montowanego paneuropejskiego kryzysu gospodarczego. Choć ten ostatni wątek jest niezwykle istotny, naszą uwagę głównie przykuwają sprawy pierwszorzędne dla nas. Wśród nich za najbardziej - jak dotąd - brzemienne w skutkach trzeba uznać bezprecedensowy proceder zmiksowania milionów Ukraińców z Polakami na terytorium polskim. Systemowe objęcie ich opieką państwa i nadanie obywatelskich przywilejów bynajmniej nie świadczy o tymczasowości zjawiska, ale o zręcznym wdrażaniu procedury trwałego zrastania się Polski i Ukrainy. Od kilku miesięcy postulat taki podnoszony jest przez kolejnych zachodnich politologów, odwołujących się do podejmowanych w odległej przeszłości prób scalenia obu państw. Wskazują oni na potrzebę powrotu do idei wyartykułowanej w siedemnastowiecznej unii hadziackiej i takiej jej aktualizacji, która spełniłaby wymogi współczesności. - Taka integracja zrównoważyłaby demograficzny, gospodarczy i militarny potencjał Rosj, a przez to zagwarantowałaby stabilizację stanu bezpieczeństwa wschodnich rubieży Europy - przekonują pomysłodawcy. Do niedawna oficjele znad Wisły kategorycznie odcinali się od takich wizji, podkreślając głęboką wiarę w ostateczne zwycięstwo Ukrainy nad Rosją. Dziś narracja zaczyna się zmieniać. W polskojęzycznych mediach pojawia się coraz więcej wzmianek ukazujących ułomność państwa ukraińskiego i jego konstytucyjnych organów. Raz po raz pojawiają się nawet głosy przekonujące, że Kijów już tę wojnę przegrał i musi liczyć się z nieuchronnymi, bolesnymi tego następstwami. Kilka dni temu w zamieszczonej na łamach portalu Onet.pl rozmowie z Jerzym Aleksandrowiczem, ekspertem ds. obronności, kilkukrotnie użyto zwrotu o koniecznym powojennym "małżeństwie" Polski i Ukrainy.

     Jakie mogą być zatem konsekwencje zwycięstwa Rosji w tej dziwnej wojnie? Oczywiście wkraczam tu w sferę własnych przypuszczeń, ale osadzam je na wiedzy zdobytej podczas wieloletniego rozpoznawania celów i poczynań Sanhedrynu. Poniżej w kolejności chronologicznej prezentuję niektóre z własnych facebookowych wpisów popełnionych dwa lata temu:






     Do tych przewidywań, pod którymi notabene i dziś bez wahania podpisuję się, potrzebnych jest kilka dopowiedzeń. Dekompozycję Ukrainy najpewniej poprzedzi istne trzęsienie ziemi wewnątrz instytucji państwowych. Po części ujawniona zostanie ogromna skala korupcji i patologia systemu zarządzania wojną. Fala surowych rozliczeń obejmie jednak wyłącznie rodowitych Ukraińców wyrwanych z drugiego szeregu władzy, a Wołodymyr Zełenski, jako potomek frankistów i sprawne narzędzie w rękach Sanhedrynu, uniknie jakiejkolwiek odpowiedzialności. Na tereny wolne od wojsk rosyjskich (linia demarkacyjna z pewnością została już dawno wytyczona) wkroczy "pokojowy" międzynarodowy kontyngent, być może pod formalnym polskim przewodnictwem (w tym tygodniu Wielka Brytania zwróciła się do sojuszników z NATO o rozważenie wysłania sił ekspedycyjnych sojuszu na Ukrainę). Równolegle w mediach nad Wisłą narastać będzie - realizowana już od pewnego czasu -  kampania zastraszania Polaków nieuchronnością wojny z Rosją. To lęk i patriotyczny sentyment do Kresów Wschodnich mają przekonać nas do wyrażenia referendalnej zgody na zainicjowanie czasochłonnego (?) procesu scalania Polski i Ukrainy jako warunku sine qua non zapewnienia sobie pokoju. Czy te kalkulacje Sanhedrynu mają szanse na urzeczywistnienie? Oczywiście tak. Mamy tu do czynienia z polityczno-logistycznym majstersztykiem, zarządzanym na wzór dwóch ostatnich wojen światowych. Do jego realizacji zaangażowano  potężne globalne siły i środki stojące po wszystkich stronach pozornej barykady. Na pierwszy rzut oka tu nic nie powinno zaszwankować. A na drugi?

Uwaga! Od najbliższego czwartku na stronie błękitnapolska.pl dostępny będzie "List otwarty do żywiołu ukraińskiego" poświęcony problemom poruszonym w niniejszym artykule.


     Miękkim podbrzuszem starań Sanhedrynu wydaje się być wspomniane referendum, którego nie można pominąć w procesie przywracania wschodnich granic dawnej Rzeczpospolitej. Zdroworozsądkowe środowiska patriotyczne muszą wykonać heroiczną pracę informacyjną, która sformułuje i nagłośni argumenty przeciwko akcji scaleniowej. Pierwszy z nich wskazałem w przytoczonych wpisach z Facebooka. Żywioł ukraiński w końcu zorientuje się, że został ograny i z pomocą Sanhedrynu całą swoją złość zogniskuje na pozornym beneficjencie ich pasma nieszczęść, czyli na Polakach. Kilka milionów wewnętrznych wrogów to armia zdolna podpalić państwo, na zgliszczach którego łatwo zbudować nową - obcą poprzedniej - strukturę. Drugi argument jest zupełnie innej natury. Niemcy tylko czekają na wdrożenie jakiejkolwiek formuły mającej na celu scalenie z Polską ziem przez nią utraconych w wyniku rozstrzygnięć, które nastąpiły po drugiej wojnie światowej. W takim przypadku Berlin bezzwłocznie podniesie na forum międzynarodowym kwestię dotyczącą ustalenia ich wschodniej granicy przez uczestników konferencji poczdamskiej z 1945 roku. Będzie podbijać nieprawdziwą narrację, jakoby Polska otrzymała tzw. ziemie odzyskane w ramach rekompensaty za utratę Kresów. Skoro te do niej wrócą, to sprawiedliwość dziejowa wymaga... Dalej pisać nie muszę. Logika sama podpowiada dalszy ciąg. Jednego możemy być pewni: Berlin tej sprawy nie odpuści.

     A czy odpuści ją Sanhedryn? Nie wykluczam tego scenariusza: dla frankistów to tereny obce mistycznie i sentymentalnie, więc być może zadowolą się kontrolą tamtejszego potencjału gospodarczego.  Za to Niemcy z otwartymi rękami przyjęliby taką formę zadośćuczynienia za inwestycje, jakie poczynili na Ukrainie po 1990 roku. Jeszcze niedawno byłoby nie do pomyślenia, by Śląsk, Pomorze, ziemia lubuska, a może i polska część byłych Prus Wschodnich mogły bez jednego wystrzału ponownie znaleźć się w germańskich łapskach. Pamiętajmy, że unijne euroregiony nie powstały ot tak sobie. Odpowiednie regulacje i upływ czasu bez większych problemów przykleją je do Berlina. Z perspektywy polskiej racji stanu ewentualne od
zyskanie Lwowa, Stanisławowa czy Równego nawet w małej części nie zrównoważyłoby utraty Gdańska, Szczecina, Wrocławia, Opola czy Elbląga. Nie ma co do tego dwóch zdań! Na taki rozwój wydarzeń zdaje się wskazywać jeszcze jedna okoliczność: Sanhedryn zdecydował się na zmianę politycznego układu sił nad Wisłą. Opcję jawnie frankistowską zastąpiła ta uważana za proniemiecką. Czyżby Berlin zażądał  jakichś gwarancji i prawa do ścisłego kontrolowania procedury rozdawania znaczonych kart?

     Dobrze wiem, że większość moich rodaków - wbrew tym przestrogom - będzie zacierać ręce w radosnym podnieceniu wizją powrotu polskości na Kresy, czyli fantazją o takim ciastku, które można i zjeść, i mieć. Nie od każdego wszak wymagam politycznego wizjonerstwa i umiejętności czytania Wielkiej Gry. Tak naprawdę na tę chwilę mam do tych "optymistów" tylko jeden malutki apel: przestańcie w końcu głupieć!

 
Krzysztof Zagozda



Strona główna

Indeks tekstów

Indeks nazwisk

Zagopedia!






Do czytelników: stąd zacznijcie podróż po tym serwisie!
 

Od prawie czterdziestu lat inwentaryzuję aktywność tajnych związków działających w polskiej przestrzeni publicznej, zarówno politycznej, jak i eklezjalnej.  Ostatnią dekadę  poświęciłem przede wszystkim odszukaniu odpowiedzi na następujące pytanie: jak to możliwe, że zmiany, które wprowadzono w Kościele w Polsce po Soborze Watykańskim II, nie spotkały się nie tylko z żadnym stanowczym sprzeciwem, ale nawet z jakąkolwiek kontestacją ze strony osób posiadających odpowiedni do tego autorytet i kompetencje. Posoborową rewolucję zaakceptowała cała kościelna hierarchia, funkcyjni duchowni szkół wszystkich rodzajów i poziomów, zwierzchnicy zakonów i zgromadzeń zakonnych żeńskich i męskich, członkowie kapituł katedralnych i rad kapłańskich, administracja kurialna, teologowie duchowni i świeccy. Ku swojemu zdziwieniu zauważyłem, że to temat tabu, że prawie nikt oprócz mnie nie stawia takich pytań. Mało tego, publicznie formułowane przeze mnie wątpliwości natrafiały na mur milczenia, a w krańcowych sytuacjach stawały się obiektem szyderstw. Wcale nie mam tu na myśli reakcji wyłącznie środowisk modernistycznych, ale również tych grup, które usilnie akcentują swoje zakorzenienie w katolickiej Świętej Tradycji. Cóż, sytuacja ta pozytywnie weryfikuje niestarzejącą się metodę kontrolowania przeciwników: jeśli nie możesz zatrzymać ich pochodu, to stań na jego czele. Wiedziony tym doświadczeniem trzymam się za dala od większości tzw. inicjatyw oddolnych.

Przed trzema laty natrafiłem na informację o powołanym do życia w 1914 roku Stowarzyszeniu Kapłanów Świeckich Miłości Apostolskiej, zwanych potocznie charystami. Odtąd wszystkie niepokojące mnie wątki dotyczące najnowszej historii Kościoła w Polsce - a do tej pory pozostające z sobą w pewnym nieładzie poznawczym - utworzyły ciąg logicznych powiązań personalno-organizacyjnych, czytelnie ilustrujących przebieg procesów "reformatorskich" przygotowujących kościelną substancję na nadejście teologicznej i liturgicznej "odnowy".  

Analiza zgromadzonej wiedzy umożliwia mi wnioskowanie, że odpowiedzialność za sprawne wdrożenie reform soborowych, a w ich konsekwencji moralny i instytucjonalny rozkład Kościoła w Polsce, ponoszą duchowni i świeccy zorganizowani w ramach koterii charystycznej (od 1 września 1939 r. niejawnej), działający - według nomenkltury prawnej - wspólnie i w porozumieniu. Ich zaszłą i aktualną aktywność monitoruje niniejszy serwis. Jednocześnie staram się unikać oceny intencjonalności poczynań poszczególnych osób uwikłanych w antykatolicki spisek. Motywacje ich aktywności z pewnością bywały różne: od zamiaru celowego czynienia szkody Kościołowi, przez nieświadome wyrządzenie mu krzywdy w stanie ideowego zbałamucenia, aż do cynicznej gry podjętej w imię osiągnięcia wymiernych partykularnych korzyści.

Serwis ten ma charakter publicystyczny, stąd nie wypełnia standardów pracy naukowej. Choć nie jestem zawodowym historykiem, lecz filologiem, to doskonale zdaję sobie sprawę z potrzeby nadania prezentowanej tu wiedzy parametrów badawczych. Jeśli tylko okoliczności mi na to pozwolą, będę czynił to sukcesywnie w formule serii książkowej.

Przewiduję, że wśród czytelników tego serwisu znajdą się osoby lepiej obeznane, potrafiące uzupełnić zaprezentowane tu przeze mnie wydarzenia o nowe fakty. Za wielce prawdopodobną, a może i nawet pewną, uznaję obecność tutaj byłych bądź wciąż czynnych uczestników rzeczonego sprzysiężenia. Apeluję do nich: sami bądź za moim pośrednictwem ujawnijcie całą prawdę o tym, czego byliście uczestnikami lub świadkami. Być może to Wasza ostatnia szansa, by zadośćuczynić Bogu i ludziom. Gwarantuję Wam całkowitą anonimowość.

Credo in Deum Patrem omnipotentem, Creatorem caeli et terrae; et in Iesum Christum, Filium eius unicum, Dominum nostrum; qui conceptus est de Spiritu Sancto, natus ex Maria Virgine; passus sub Pontio Pilato, crucifixus, mortuus, et sepultus; descendit ad inferos; tertia die resurrexit a mortuis; ascendit ad caelos, sedet ad dexteram Dei Patris omnipotentis; inde venturus est iudicare vivos et mortuos. Credo in Spiritum Sanctum; sanctam Ecclesiam catholicam, sanctorum communionem; remissionem peccatorum; carnis resurrectionem; vitam aeternam. Amen.

Sub tuum praesidium confugimus, sancta Dei Genitrix, nostras deprecationes ne despicias in necessitatibus nostris, sed a periculis cunctis libera nos semper, Virgo gloriosa et benedicta, Domina nostra, Mediatrix nostra, Advocata nostra, Consolatrix nostra. Tuo Filio nos reconcilia, tuo Filio nos commenda, tuo Filio nos repraesenta.

Każdego, kto odwiedza to miejsce, proszę o choćby krótką modlitwę w mojej intencji.

Krzysztof Zagozda

Wszystkich czytelników serwisu  zachęcam do kontaktu ze mną: krzysztof@zagozda.info