Jan Paweł II pochylił głowę w hołdzie złożonym włocławskim charystom
Pierwsza publikacja: 14 października 2021 r.
Sztuka żywego słowa została
- całkiem niesłusznie - zapomniana i od bardzo dawna w szkolnictwie nie
poświęca się jej najmniejszej uwagi. Jeszcze z czasów
studenckich pozostały mi w pamięci słowa żyjącego na przełomie XVI i
XVII wieku x. Szymona Starowolskiego, który przekonywał,
że nie może się
ten nazywać obywatelem, a nawet (śmiało powiem) Polakiem, kto o rzeczy
jakiejkolwiek wymownie i ozdobnie prawić nie umie! Można
spierać się, na ile ta śmiała teza jest aktualna i dziś, wszak
definicja słowa "obywatel" zmieniła się diametralnie, ale bez wątpienia
umiejętność widowiskowego wysławiania się jest niezwykle pomocna w
życiu i bywa sprawnym narzędziem oddziaływania na otoczenie.
Któż lepiej zdaje sobie z tego sprawę od szpeców ze świata teatru i kina? Barwa głosu, jego intonacja i umiejętnie modulowana siła, to podstawowe atrybuty dobrego aktorstwa. Karol Wojtyła, bo o nim będzie mowa w niniejszym tekście, od młodych lat przejawiał nieprzeciętny talent sceniczny i recytatorski (przekonał się o nim choćby abp Adam Sapieha, przed którym w 1938 r. z mową powitalną w wadowickim gimnazjum wystąpił przyszły papież). Zdolności te potęgował uczestnicząc w przedstawieniach organizowanych przez Dom Katolicki, później przez półprofesjonalne "Studio 39", by ostatecznie oszlifować je w "Teatrze Raspodycznym". Te wrodzone i nabyte umiejętności bez wątpienia towarzyszyły mu na wszystkich etapach kapłańskiej posługi i okazywały się przydatne przede wszystkim wówczas, gdy zabierał głos w obecności licznych rzesz wiernych. Nawiązywał wówczas szczególny kontakt ze słuchaczami, kierując ku nim przekaz nadzwyczaj sugestywny, narzucający określony schemat myślenia, aktywizując ich intelektualnie w zapodanym kierunku.
Nie inaczej było 7 czerwca 1991 roku, kiedy to w ramach czwartej pielgrzymki do Polski przemawiał on do trzystu tysięcy osób zgromadzonych na podwłocławskim lotnisku. Wypowiedział wówczas te znamienne słowa: Wasi pradziadowie i ojcowie szukali u Jezusa pociechy i pokrzepienia. Chrystusowe "żal Mi ludu" pulsowało w sercach kapłanów. Spośród nich pragnę wymienić choćby ks. Wacława Blizińskiego - twórcę wzorowej wsi Lisków koło Kalisza, który tysiącom ludzi "uchylił nieba i chleba". Pragnę także wymienić ks. Idziego Radziszewskiego, szczególnego sługę Kościoła poprzez posłannictwo teologa. W tej dziedzinie świadectwo Kościoła włocławskiego ma osobną kartę w dziejach Kościoła na naszych ziemiach. Stąd się poczęła odnowa teologiczna, która potem znalazła swoje ujście w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dzisiaj doceniamy w sposób szczególny ten proces odnowy i musimy ze czcią pochylić głowy wobec tych, którzy byli jego pionierami, jak ks. Idzi Radziszewski, i którzy stąd właśnie, z tej diecezji wyszli. Jak odczytywać ten wielce istotny fragment homilii?
Zanim wspólnie się nad tym zastanowimy, musimy pochwycić konstatację, że papież jest głową państwa watykańskiego, a więc siłą rzeczy aktywnie uczestniczy nie tylko w dyskursie o charakterze eschatologicznym, ale i w kształtowaniu historycznej i bieżącej polityki eklezjalnej. Każde słowo wypowiedziane przez niego publicznie jest długo ważone, gdyż podlega gruntownej analizie ze strony innych - niekoniecznie przyjaznych - podmiotów kreujących stosunki krajowe i międzynarodowe. Tu nie ma miejsca na nieprzemyślane tyrady oderwane od kontekstowych priorytetów. Oczywiście nie zawsze każdy przekaz jest w pełni zrozumiały dla przypadkowego odbiorcy: gdy dwóch słucha, to nie zawsze słyszą oni to samo. Tak dzieje się w przypadku, gdy wysyłający i odbierający komunikaty posługują się tym samym, hermetycznym kodem znaków o różnych poziomach semantycznych. Czy w przytoczonym wyżej fragmencie homilii Jana Pawła II pojawił się spełniający te kryteria ukryty przekaz i dlatego właśnie bywa on zazwyczaj "wykropkowywany" w materiałach cytujących słowa wypowiedziane przez papieża na podwłocławskim lotnisku? A może równie ważne było także to, czego entuzjastycznie przyjęty gość... nie powiedział?
W kontekście powyższego nie mam żadnych wątpliwości, że Jan Paweł II w sposób najzupełniej zamierzony oddał hołd diecezji włocławskiej jako matecznikowi charystów. To stamtąd wywodzili się bądź przez długie lata związani byli z tym miejscem zarówno założyciele, jak i prominentni działacze tejże organizacji. To tam rodziły się różne inicjatywy implantujące w ciało Kościoła katolickiego stymulanty ducha błędu i rozkładu, dla niepoznaki nazwanego przez papieża i resztę modernistów "procesem odnowy". Wywołany imiennie x. Wacław Bliziński (którego opisałem m.in. w tekście pt. "Przerywam zmowę milczenia, czyli ludzie w ornatach od mokrej roboty") od 1927 roku należał do Stowarzyszenia Kapłanów Świeckich Miłości Apostolskiej, zwanego potocznie stowarzyszeniem charystów. W zawiadywanej przez niego parafii Lisków postanowiono zorganizować placówkę formacji społecznej dla członków tej organizacji. Sam x. Bliziński wyrażał przeświadczenie, że w przyszłości to księża charyści przejmą i poprowadzą jego dzieło i parafię, trzymając tamtejsze probostwo we własnych rękach. Plany te pokrzyżował najpierw wybuch wojny, a potem dramtyczna transformacja ustrojowa. Mimo tych przeszkód przynajmniej bezpośredni następca x. Blizińskiego, czyli x. Aleksander Kwiatkowski, był charystą. Ta "odnowa teologiczna" rodząca się w diecezji włocławskiej, o której wspomniał Jan Paweł II, i która pączkowała na bazie jawnie a potem skrycie działającego Stowarzyszenia Kapłanów Świeckich Miłości Apostolskiej, to nic innego jak przygotowywanie idei i kadr zdolnych do przeprowadzenia w Kościele katolickiem rewolucji liturgicznej i doktrynalnej. Muszę przyznać, że z zadania tego wywiązali się przednio. Silni, zwarci i gotowi charyści włocławscy doczekali (choć silnie zdziesiątkowani przez niemieckiego okupanta w latach 1939-45) II Soboru Watykańskiego, w którym albo sami wzięli udział (choćby prymas Stefan Wyszyński czy biskup Antoni Pawłowski), albo sprawnie wcielali w życie jego destrukcyjną narrację.
Z jakiego powodu to we Włocławku Jan Paweł II nawiązał do Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego? Narzucającym się wstępnie wytłumaczeniem jest osoba pierwszego rektora tej uczelni, wywodzącego się z diecezji włocławskiej x. Idziego Radziszewskiego. Z diecezją tą związani byli również dwaj inni przedwojenni rektorzy KUL: x. Józef Kruszyński i x. Antoni Szymański. To za ich rządów do lubelskiej uczelni w charakterze studentów lub pracowników naukowych trafiło wielu charystów związanych z Włocławkiem, np. x. Stefan Wyszyński, x. Władysław Korniłowicz, x. Stanisław Czajka, x. Jan Kobierski czy x. Stanisław Niewęgłowski (z czasem przynajmniej czterech włoclawskich charystów "dosłużyło się" sakry biskupiej). Parafrazując znane powiedzenie o Renie i Tybrze można śmiało powiedzieć, że Włocławek "wpadł" do Lublina.
Potrzebą chwili staje się rzetelne pochylenie nad zaangażowaniem środowiska naukowego KUL w przygotowania, przebieg, wprowadzanie w życie oraz pielęgnację soborowej i posoborowej rewolucji. To stamtąd na całą Polskę rozlewała się bezwarunkowa afirmacja wizji Kościoła narzuconej przez Sobór Watykański II. Tam gremialnie przydawano jej walorów uczoności, uzasadniając potrzebę takich a nie innych rozstrzygnięć, podejmowanych rzekomo w zgodzie z Tradycją i z korzyścią dla całego Ludu Bożego. Musi zastanawiać fakt, że w tak zacnym (?) gronie nie znalazł się nikt, kto poszedłby pod prąd religijno-politycznej proprawności i dla otrzeźwienia rzuciłby swoją rękawicę przyzwoitości w twarze obłąkane nową ideą. Jak do tej pory te zaskakujące zjawiska nie budzą zainteresowania współczesnych. A może po prostu nikt nie ma odwagi mówić o nich głośno?
Nie bez powodu w ostatnich latach wielu myślących Polaków straciło zaufanie do Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Niektórzy wręcz zadają sobie pytanie o adekwatność pierwszego członu w nazwie tej instytucji. Podzielam te wątpliwości i od lat nie wspieram KUL w żadnej formule. W którym momencie ta katolicka uczelnia zatraciła misję, do której została powołana? A może ziarno kąkolowe zostało zasiana już u jej zarania? Fundatorem, współorganizatorem i kuratorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego był Franciszek Skąpski, zaufany człowiek Józefa Piłsudskiego, członek komitetu organizacyjnego polskiego oddziału YMCA, czyli masońskiej organizacji, której celem było odsuwanie młodych katolików od Kościoła i protestantyzowanie ich. Niełatwo jest odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Skąpski, który zerwał z katolicyzmem na długo przed powstaniem KUL, przeznaczył na jego założenie milion rubli w złocie? Jakąś wskazówką może być zdanie zawarte w liście Skąpskiego do x. Idziego Radziszewskiego, pierwszego rektora KUL: Lublin przyjął z entuzjazmem wieść o uniwerku, ale koniecznie uniwerku katolickim, żeby Żydów nie przyjmować, ale ja się temu wedle możności opieram. Ciekawą rzecz o Skąpskim napisał monograf polskiej masonerii, Leon Chajn: Na początku lat dwudziestych (XX wieku, przypis - KZ) związał się z klerem i wspólnie z prałatem Idzim Benedyktem Radziszewskim założył bractwo o moralnych i społecznych celach, w duchu katolickim. Skąpskiemu udało się na krótki okres wciągnął do tego bractwa szereg osób ze środowiska wolnomularskiego, m.in. Romana Knolla i Juliusza Łukasiewicza. Czyżby Chajn w tak mało precyzyjny sposób pisał o lubelskiej placówce charystów? Krótko po ufundowaniu KUL Skąpski ujawnił swoją przynależność do brneńskiej loży okultystycznej, której członkowie wyznawali jedną z wersji religii hinduistycznej, czyli Bo Yin Ra (głoszącej m.in. to, że Chrystus wciąż żyje i ukrywa się w jednej ze świątyń w Himalajach). Franciszek Skąpski był jednym z prominentnych członków przedwojennej loży "Kopernik". Z dużym prawdopodobieństwem możemy zakładać, że współuczestniczył w jej krajowym reaktywowaniu w 1961 roku. A skoro zmarł dopiero pięć lat później, to musiał musiał współpracować z "lożowym bratem po cyrklu i kielni", czyli byłym premierem III RP, Janem Olszewskim.
Krótko podsumowując główny wątek tych rozważań muszę wyrazić przekonanie, że Jan Paweł II miał pełną wiedzę o stowarzyszeniu charystów, znał jego uczestników oraz kierunki ich zaangażowania. Powiem więcej: całkowicie je akceptował. Czy sam był członkiem tego spisku? Na rzetelną odpowiedź na to pytanie musimy jeszcze zaczekać.
Krzysztof Zagozda
Treść artykułu w formacie .pdf
Któż lepiej zdaje sobie z tego sprawę od szpeców ze świata teatru i kina? Barwa głosu, jego intonacja i umiejętnie modulowana siła, to podstawowe atrybuty dobrego aktorstwa. Karol Wojtyła, bo o nim będzie mowa w niniejszym tekście, od młodych lat przejawiał nieprzeciętny talent sceniczny i recytatorski (przekonał się o nim choćby abp Adam Sapieha, przed którym w 1938 r. z mową powitalną w wadowickim gimnazjum wystąpił przyszły papież). Zdolności te potęgował uczestnicząc w przedstawieniach organizowanych przez Dom Katolicki, później przez półprofesjonalne "Studio 39", by ostatecznie oszlifować je w "Teatrze Raspodycznym". Te wrodzone i nabyte umiejętności bez wątpienia towarzyszyły mu na wszystkich etapach kapłańskiej posługi i okazywały się przydatne przede wszystkim wówczas, gdy zabierał głos w obecności licznych rzesz wiernych. Nawiązywał wówczas szczególny kontakt ze słuchaczami, kierując ku nim przekaz nadzwyczaj sugestywny, narzucający określony schemat myślenia, aktywizując ich intelektualnie w zapodanym kierunku.
Nie inaczej było 7 czerwca 1991 roku, kiedy to w ramach czwartej pielgrzymki do Polski przemawiał on do trzystu tysięcy osób zgromadzonych na podwłocławskim lotnisku. Wypowiedział wówczas te znamienne słowa: Wasi pradziadowie i ojcowie szukali u Jezusa pociechy i pokrzepienia. Chrystusowe "żal Mi ludu" pulsowało w sercach kapłanów. Spośród nich pragnę wymienić choćby ks. Wacława Blizińskiego - twórcę wzorowej wsi Lisków koło Kalisza, który tysiącom ludzi "uchylił nieba i chleba". Pragnę także wymienić ks. Idziego Radziszewskiego, szczególnego sługę Kościoła poprzez posłannictwo teologa. W tej dziedzinie świadectwo Kościoła włocławskiego ma osobną kartę w dziejach Kościoła na naszych ziemiach. Stąd się poczęła odnowa teologiczna, która potem znalazła swoje ujście w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dzisiaj doceniamy w sposób szczególny ten proces odnowy i musimy ze czcią pochylić głowy wobec tych, którzy byli jego pionierami, jak ks. Idzi Radziszewski, i którzy stąd właśnie, z tej diecezji wyszli. Jak odczytywać ten wielce istotny fragment homilii?
Zanim wspólnie się nad tym zastanowimy, musimy pochwycić konstatację, że papież jest głową państwa watykańskiego, a więc siłą rzeczy aktywnie uczestniczy nie tylko w dyskursie o charakterze eschatologicznym, ale i w kształtowaniu historycznej i bieżącej polityki eklezjalnej. Każde słowo wypowiedziane przez niego publicznie jest długo ważone, gdyż podlega gruntownej analizie ze strony innych - niekoniecznie przyjaznych - podmiotów kreujących stosunki krajowe i międzynarodowe. Tu nie ma miejsca na nieprzemyślane tyrady oderwane od kontekstowych priorytetów. Oczywiście nie zawsze każdy przekaz jest w pełni zrozumiały dla przypadkowego odbiorcy: gdy dwóch słucha, to nie zawsze słyszą oni to samo. Tak dzieje się w przypadku, gdy wysyłający i odbierający komunikaty posługują się tym samym, hermetycznym kodem znaków o różnych poziomach semantycznych. Czy w przytoczonym wyżej fragmencie homilii Jana Pawła II pojawił się spełniający te kryteria ukryty przekaz i dlatego właśnie bywa on zazwyczaj "wykropkowywany" w materiałach cytujących słowa wypowiedziane przez papieża na podwłocławskim lotnisku? A może równie ważne było także to, czego entuzjastycznie przyjęty gość... nie powiedział?
W kontekście powyższego nie mam żadnych wątpliwości, że Jan Paweł II w sposób najzupełniej zamierzony oddał hołd diecezji włocławskiej jako matecznikowi charystów. To stamtąd wywodzili się bądź przez długie lata związani byli z tym miejscem zarówno założyciele, jak i prominentni działacze tejże organizacji. To tam rodziły się różne inicjatywy implantujące w ciało Kościoła katolickiego stymulanty ducha błędu i rozkładu, dla niepoznaki nazwanego przez papieża i resztę modernistów "procesem odnowy". Wywołany imiennie x. Wacław Bliziński (którego opisałem m.in. w tekście pt. "Przerywam zmowę milczenia, czyli ludzie w ornatach od mokrej roboty") od 1927 roku należał do Stowarzyszenia Kapłanów Świeckich Miłości Apostolskiej, zwanego potocznie stowarzyszeniem charystów. W zawiadywanej przez niego parafii Lisków postanowiono zorganizować placówkę formacji społecznej dla członków tej organizacji. Sam x. Bliziński wyrażał przeświadczenie, że w przyszłości to księża charyści przejmą i poprowadzą jego dzieło i parafię, trzymając tamtejsze probostwo we własnych rękach. Plany te pokrzyżował najpierw wybuch wojny, a potem dramtyczna transformacja ustrojowa. Mimo tych przeszkód przynajmniej bezpośredni następca x. Blizińskiego, czyli x. Aleksander Kwiatkowski, był charystą. Ta "odnowa teologiczna" rodząca się w diecezji włocławskiej, o której wspomniał Jan Paweł II, i która pączkowała na bazie jawnie a potem skrycie działającego Stowarzyszenia Kapłanów Świeckich Miłości Apostolskiej, to nic innego jak przygotowywanie idei i kadr zdolnych do przeprowadzenia w Kościele katolickiem rewolucji liturgicznej i doktrynalnej. Muszę przyznać, że z zadania tego wywiązali się przednio. Silni, zwarci i gotowi charyści włocławscy doczekali (choć silnie zdziesiątkowani przez niemieckiego okupanta w latach 1939-45) II Soboru Watykańskiego, w którym albo sami wzięli udział (choćby prymas Stefan Wyszyński czy biskup Antoni Pawłowski), albo sprawnie wcielali w życie jego destrukcyjną narrację.
Z jakiego powodu to we Włocławku Jan Paweł II nawiązał do Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego? Narzucającym się wstępnie wytłumaczeniem jest osoba pierwszego rektora tej uczelni, wywodzącego się z diecezji włocławskiej x. Idziego Radziszewskiego. Z diecezją tą związani byli również dwaj inni przedwojenni rektorzy KUL: x. Józef Kruszyński i x. Antoni Szymański. To za ich rządów do lubelskiej uczelni w charakterze studentów lub pracowników naukowych trafiło wielu charystów związanych z Włocławkiem, np. x. Stefan Wyszyński, x. Władysław Korniłowicz, x. Stanisław Czajka, x. Jan Kobierski czy x. Stanisław Niewęgłowski (z czasem przynajmniej czterech włoclawskich charystów "dosłużyło się" sakry biskupiej). Parafrazując znane powiedzenie o Renie i Tybrze można śmiało powiedzieć, że Włocławek "wpadł" do Lublina.
Potrzebą chwili staje się rzetelne pochylenie nad zaangażowaniem środowiska naukowego KUL w przygotowania, przebieg, wprowadzanie w życie oraz pielęgnację soborowej i posoborowej rewolucji. To stamtąd na całą Polskę rozlewała się bezwarunkowa afirmacja wizji Kościoła narzuconej przez Sobór Watykański II. Tam gremialnie przydawano jej walorów uczoności, uzasadniając potrzebę takich a nie innych rozstrzygnięć, podejmowanych rzekomo w zgodzie z Tradycją i z korzyścią dla całego Ludu Bożego. Musi zastanawiać fakt, że w tak zacnym (?) gronie nie znalazł się nikt, kto poszedłby pod prąd religijno-politycznej proprawności i dla otrzeźwienia rzuciłby swoją rękawicę przyzwoitości w twarze obłąkane nową ideą. Jak do tej pory te zaskakujące zjawiska nie budzą zainteresowania współczesnych. A może po prostu nikt nie ma odwagi mówić o nich głośno?
Nie bez powodu w ostatnich latach wielu myślących Polaków straciło zaufanie do Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Niektórzy wręcz zadają sobie pytanie o adekwatność pierwszego członu w nazwie tej instytucji. Podzielam te wątpliwości i od lat nie wspieram KUL w żadnej formule. W którym momencie ta katolicka uczelnia zatraciła misję, do której została powołana? A może ziarno kąkolowe zostało zasiana już u jej zarania? Fundatorem, współorganizatorem i kuratorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego był Franciszek Skąpski, zaufany człowiek Józefa Piłsudskiego, członek komitetu organizacyjnego polskiego oddziału YMCA, czyli masońskiej organizacji, której celem było odsuwanie młodych katolików od Kościoła i protestantyzowanie ich. Niełatwo jest odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Skąpski, który zerwał z katolicyzmem na długo przed powstaniem KUL, przeznaczył na jego założenie milion rubli w złocie? Jakąś wskazówką może być zdanie zawarte w liście Skąpskiego do x. Idziego Radziszewskiego, pierwszego rektora KUL: Lublin przyjął z entuzjazmem wieść o uniwerku, ale koniecznie uniwerku katolickim, żeby Żydów nie przyjmować, ale ja się temu wedle możności opieram. Ciekawą rzecz o Skąpskim napisał monograf polskiej masonerii, Leon Chajn: Na początku lat dwudziestych (XX wieku, przypis - KZ) związał się z klerem i wspólnie z prałatem Idzim Benedyktem Radziszewskim założył bractwo o moralnych i społecznych celach, w duchu katolickim. Skąpskiemu udało się na krótki okres wciągnął do tego bractwa szereg osób ze środowiska wolnomularskiego, m.in. Romana Knolla i Juliusza Łukasiewicza. Czyżby Chajn w tak mało precyzyjny sposób pisał o lubelskiej placówce charystów? Krótko po ufundowaniu KUL Skąpski ujawnił swoją przynależność do brneńskiej loży okultystycznej, której członkowie wyznawali jedną z wersji religii hinduistycznej, czyli Bo Yin Ra (głoszącej m.in. to, że Chrystus wciąż żyje i ukrywa się w jednej ze świątyń w Himalajach). Franciszek Skąpski był jednym z prominentnych członków przedwojennej loży "Kopernik". Z dużym prawdopodobieństwem możemy zakładać, że współuczestniczył w jej krajowym reaktywowaniu w 1961 roku. A skoro zmarł dopiero pięć lat później, to musiał musiał współpracować z "lożowym bratem po cyrklu i kielni", czyli byłym premierem III RP, Janem Olszewskim.
Krótko podsumowując główny wątek tych rozważań muszę wyrazić przekonanie, że Jan Paweł II miał pełną wiedzę o stowarzyszeniu charystów, znał jego uczestników oraz kierunki ich zaangażowania. Powiem więcej: całkowicie je akceptował. Czy sam był członkiem tego spisku? Na rzetelną odpowiedź na to pytanie musimy jeszcze zaczekać.
Krzysztof Zagozda
Treść artykułu w formacie .pdf
Strona
główna
|
Indeks
tekstów
|
Indeks
nazwisk
|
Zagopedia!
|
Do czytelników: stąd
zacznijcie podróż po tym serwisie! Od prawie czterdziestu lat inwentaryzuję aktywność tajnych związków działających w polskiej przestrzeni publicznej, zarówno politycznej, jak i eklezjalnej. Ostatnią dekadę poświęciłem przede wszystkim odszukaniu odpowiedzi na następujące pytanie: jak to możliwe, że zmiany, które wprowadzono w Kościele w Polsce po Soborze Watykańskim II, nie spotkały się nie tylko z żadnym stanowczym sprzeciwem, ale nawet z jakąkolwiek kontestacją ze strony osób posiadających odpowiedni do tego autorytet i kompetencje. Posoborową rewolucję zaakceptowała cała kościelna hierarchia, funkcyjni duchowni szkół wszystkich rodzajów i poziomów, zwierzchnicy zakonów i zgromadzeń zakonnych żeńskich i męskich, członkowie kapituł katedralnych i rad kapłańskich, administracja kurialna, teologowie duchowni i świeccy. Ku swojemu zdziwieniu zauważyłem, że to temat tabu, że prawie nikt oprócz mnie nie stawia takich pytań. Mało tego, publicznie formułowane przeze mnie wątpliwości natrafiały na mur milczenia, a w krańcowych sytuacjach stawały się obiektem szyderstw. Wcale nie mam tu na myśli reakcji wyłącznie środowisk modernistycznych, ale również tych grup, które usilnie akcentują swoje zakorzenienie w katolickiej Świętej Tradycji. Cóż, sytuacja ta pozytywnie weryfikuje niestarzejącą się metodę kontrolowania przeciwników: jeśli nie możesz zatrzymać ich pochodu, to stań na jego czele. Wiedziony tym doświadczeniem trzymam się za dala od większości tzw. inicjatyw oddolnych. Przed trzema laty natrafiłem na informację o powołanym do życia w 1914 roku Stowarzyszeniu Kapłanów Świeckich Miłości Apostolskiej, zwanych potocznie charystami. Odtąd wszystkie niepokojące mnie wątki dotyczące najnowszej historii Kościoła w Polsce - a do tej pory pozostające z sobą w pewnym nieładzie poznawczym - utworzyły ciąg logicznych powiązań personalno-organizacyjnych, czytelnie ilustrujących przebieg procesów "reformatorskich" przygotowujących kościelną substancję na nadejście teologicznej i liturgicznej "odnowy". Analiza zgromadzonej wiedzy umożliwia mi wnioskowanie, że odpowiedzialność za sprawne wdrożenie reform soborowych, a w ich konsekwencji za moralny i instytucjonalny rozkład Kościoła w Polsce, ponoszą duchowni i świeccy zorganizowani w ramach koterii charystycznej (od 1 września 1939 r. niejawnej), działający - według nomenkltury prawnej - wspólnie i w porozumieniu. Ich zaszłą i aktualną aktywność monitoruje niniejszy serwis. Jednocześnie staram się unikać oceny intencjonalności poczynań poszczególnych osób uwikłanych w antykatolicki spisek. Motywacje ich aktywności z pewnością bywały różne: od zamiaru celowego czynienia szkody Kościołowi, przez nieświadome wyrządzenie mu krzywdy w stanie ideowego zbałamucenia, aż do cynicznej gry podjętej w imię osiągnięcia wymiernych partykularnych korzyści. Serwis ten ma charakter publicystyczny, stąd nie wypełnia standardów pracy naukowej. Choć nie jestem zawodowym historykiem, lecz filologiem, to doskonale zdaję sobie sprawę z potrzeby nadania prezentowanej tu wiedzy parametrów badawczych. Jeśli tylko okoliczności mi na to pozwolą, będę czynił to sukcesywnie w formule serii książkowej. Przewiduję, że wśród czytelników tego serwisu znajdą się osoby lepiej obeznane, potrafiące uzupełnić zaprezentowane tu przeze mnie wydarzenia o nowe fakty. Za wielce prawdopodobną, a może i nawet pewną, uznaję obecność tutaj byłych bądź wciąż czynnych uczestników rzeczonego sprzysiężenia. Apeluję do nich: sami bądź za moim pośrednictwem ujawnijcie całą prawdę o tym, czego byliście uczestnikami lub świadkami. Być może to Wasza ostatnia szansa, by zadośćuczynić Bogu i ludziom. Gwarantuję Wam całkowitą anonimowość. Credo in Deum Patrem omnipotentem, Creatorem caeli et terrae; et in Iesum Christum, Filium eius unicum, Dominum nostrum; qui conceptus est de Spiritu Sancto, natus ex Maria Virgine; passus sub Pontio Pilato, crucifixus, mortuus, et sepultus; descendit ad inferos; tertia die resurrexit a mortuis; ascendit ad caelos, sedet ad dexteram Dei Patris omnipotentis; inde venturus est iudicare vivos et mortuos. Credo in Spiritum Sanctum; sanctam Ecclesiam catholicam, sanctorum communionem; remissionem peccatorum; carnis resurrectionem; vitam aeternam. Amen. Sub tuum praesidium confugimus, sancta Dei Genitrix, nostras deprecationes ne despicias in necessitatibus nostris, sed a periculis cunctis libera nos semper, Virgo gloriosa et benedicta, Domina nostra, Mediatrix nostra, Advocata nostra, Consolatrix nostra. Tuo Filio nos reconcilia, tuo Filio nos commenda, tuo Filio nos repraesenta. Każdego, kto odwiedza to miejsce, proszę o choćby krótką modlitwę w mojej intencji. Krzysztof Zagozda Wszystkich czytelników serwisu zachęcam do kontaktu ze mną: krzysztof@zagozda.info |