Guru z guru się nie zejdzie? Rzecz o x. Władysławie Korniłowiczu i Józefie Piłsudskim
Pierwsza publikacja: 9 listopada 2021 r.
Rotmistrz Aleksander Hrynkiewicz, adiutant marszałka Józefa
Piłsudskiego, relacjonując ostatnie godziny życia swojego pryncypała,
napisał: Godz.
20.05. Przybył gen. Sławoj-Składkowski, przybył również
ksiądz Korniłowicz, przywieziony z prowincji przez dr. Stefanowskiego.
– Czy w Warszawie brak księży? Na pierwszy rzut
oka zupełnie zasadną wydaje się być wątpliwość wyrażona w tej notatce.
Ośrodek w Laskach, z którego przywieziono x. Korniłowicza,
dzieli od Belwederu odległość około dwudziestu kilometrów. W
bezpośrednim sąsiedztwie konającego Piłsudskiego posługiwało
przynajmniej kilkudziesięciu kapłanów parafialnych. Jasny z
tego wniosek, że wyprawa po x. Korniłowicza nie mogła być dziełem
przypadku. Warto w tym miejscu przypomnieć, że marszałek
nie
posiadał wówczas osobistego kapelana (ponoć x. Korniłowicz
otrzymał taką propozycję, ale odmówił), a kontakty
towarzyskie
utrzymywał
głównie z x.
Henrykiem Ciepichałłem, pijarem, który w 1923 r. przeszedł
na luteranizm (paradoksalnie to właśnie on zaświadczał, że w roku 1916
na jego ręce Józef Piłsudski złożył akt wyrzeczenia się
protestantyzmu i powrotu do wiary rzymskokatolickiej). Ostatnią osobą
pełniącą taką funkcję był x. Marian Tokarzewski (blisko spokrewniony z
gen. Michałem Tokarzewskim-Karaszewiczem, masonem i okultystą, zaufanym
współpracownikiem Piłsudskiego). Jednak pod wpływem wydarzeń
zamachu majowego wycofał się on z posługiwania elitom
politycznym i
przeniósł się do Grodziska Mazowieckiego. Tu i
ówdzie można natrafić na informację, że Józefa
Piłsudskiego łączyły związki krwi z x. Korniłowiczem. Gdyby było to
prawdą, uprościłoby nam analizę tego wątku, przy okazji otwierając
inne, zapewne równie atrakcyjne. Skoro jednak nie potrafię
żadnym faktem potwierdzić takiego pokrewieństwa, powyższą ewentualność
- silnie rokującą - tylko tu sygnalizuję.
Zanim zaproszę czytelników do wspólnej eksploracji kontekstu wydarzeń z maja 1935 roku, chcę tylko wpasować krótką charakterystykę x. Władysława Korniłowicza. Jego wychowanek i protegowany do urzędu prymasowskiego, współbrat w stowarzyszeniu charystów, czyli x. Stefan Wyszyński, przekonywał, że to nie od Soboru Watykańskiego II zaczęła się odnowa w Polsce, ale od ks. Korniłowicza. Rzeczywiście tak było, choć słowo "odnowa" w tym przypadku należy ująć w cudzysłów. X. Korniłowicz przywiózł bowiem z uniwersytetu we Fryburgu całą masę pomysłów na to, jak zdemolować tradycyjną liturgię Kościoła i w jaki sposób wprowadzić doń wszelkiej maści schizmatyków i heretyków. Skutkiem powyższego całkiem zasadnie zasłużył na miano ojca polskiego (?) ekumenizmu i reformatora "starych kościelnych nawyków" (np. unikał spowiadania w konfesjonale). Nim zręcznie pozbył się dotychczasowych doradców s. Róży Czackiej i zdobył jej pełne zaufanie, w ramach tzw. "Kółka" organizował w Warszawie młodzieżowe grupy dyskusyjne pochylające się nad problemami wiary w sposób mocno odbiegający od wówczas obowiązujących standardów. Wystarczy, że wspomnę tu tylko o współpracującej z nim wówczas gromadzie młodych Żydówek, które po konwersji na katolicyzm (?) przywdziały zakonne habity, by chwilę później razem z nim osiąść w Laskach, czy o dwuletniej ścisłej kooperacji z Chrześcijańskim Związkiem Akademickim, powołanym do życia i pilotowanym przez masońską YMCA. A kiedy już x. Korniłowicz przejął pełną kontrolę nad instytucjami prowadzonymi przez s. Czacką w Laskach, uczynił z tego miejsca istną wylęgarnię funkcjonariuszy gnijącego dziś "Kościoła otwartego". Mimo że owoce jego eklezjalnej aktywności są bezdyskusyjnie parchate i zbutwiałe, to jednak przed dwoma laty Franciszek zatwierdził dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych uznający heroiczność jego cnót. Odtąd o x. Władysławie Korniłowiczu powinniśmy mówić jako o Słudze Bożym!
Oficjalną wersję okoliczności, które sprawiły, że x. Korniłowicz znalazł się przy konającym Ziuku, przedstawił x. Wyszyński w liście do Jana Gaździckiego (kopia dostępna pod tym tekstem), datowanym na 6 czerwca 1977 roku. Czytamy w nim (zachowuję oryginalną pisownię): Ks. Władysław Korniłowicz, człowiek wysokiej kultury duchowej i sumienności opowiadał mi dwa razy to, co następuje: Udzielał on sakramentu małżeństwa synowi Wacława Sieroszewskiego. Na przyjęciu u pp. Sieroszewskich spotkał się Ks. Korniłowicz z Marszałkiem Piłsudskim. Zwrócił się on do Ks. Prała Korniłowicza z następującymi słowami: "Ksiądz Prałat tak rzetelnie przygotował Młodych do sakramentu małżeństwa. Proszę pamiętać i o mnie, gdy przyjdzie chwila na ostatnią przysługę". Był przy tym obecny dr Antoni Stefanowski, którego i ja znałem z najlepszej strony. Zanim przytoczę dalszy ciąg tego listu, na krótko pochylę się nad postaciami, których nazwiska zostały tu wymienione.
Mowa tu o ślubie zawartym 30 kwietnia 1927 roku w warszawskim kościele pw. św. Aleksandra na pl. Trzech Krzyży przez Barbarę Wrzosek i Władysława Józefa Sieroszewskiego (przyjęcie weselne odbyło się w Hotelu Europejskim). W imieniu Kościoła katolickiego przyrzeczenia małżeńskie odebrał x. Korniłowicz. Ojciec pana młodego, Wacław Sieroszewski, to prominentny wolnomularz (prawdopodobnie inicjowany w Paryżu ok. 1910 roku), człowiek działający w bliskim otoczeniu Piłsudskiego, funkcyjny tajnej organizacji "Orzeł Biały", która zwalczała wrogów polityki marszałka. Nie mogło zatem nikogo dziwić, że już w osiem miesięcy po ślubie, tuż po zdaniu egzaminu sędziowskiego, Władysław Józef otrzymał posadę podprokuratora przy Sądzie Okręgowym w Warszawie, która - jak się poźniej okazało - była wstępem do jego wyjątkowo szybkiej kariery. Nie mam pojęcia, skąd u Piłsudskiego konstatacja o "rzetelnym przygotowaniu" młodych do ślubu. Słowa te (jeśli sam przekaz o nich jest zgodny z rzeczywistością) najprawdopodobniej były zwykłą kurtuazją. Zastanawiam się tylko nad religijnością pana młodego, bo skoro był absolwentem gimnazjum im. Mikołaja Reja prowadzonego przez Zbór Ewangelicko-Augsburski w Warszawie, to do katolicyzmu mogło być mu dość daleko. Jest jeszcze jeden niezwykle istotny fakt potwierdzający moje wątpliwości. Otóż ojcem chrzestnym urodzonego w 1900 r. Władysława Józefa Sieroszewskiego był... Józef Piłsudski, który rok wcześniej dokonał oficjalnej konwersji właśnie na luteranizm! Logika dat podpowiada, że chodziło o chrzest właśnie w tym heretyckim zborze. Być może rzymskokatolicki obrządek ślubu został wyegzekwowany przez pannę młodą lub jej rodziców. Nic jednak o nich nie wiem. Kojarzy mi się tylko informacja, że mieszkaniec stolicy o nazwisku Wrzosek był członkiem Polskiego Towarzystwa Teozoficznego i Polskiej Loży-Matki Międzynarodowego Mieszanego Zakonu Masońskiego "Prawo Człowieka", którą zarządzała okultystka Wanda Dynowska. Ze środowiska tego wyłonił się tajemniczy Teozoficzny Związek Służenia Polsce, czuwający nad przygotowaniami i przebiegiem zamachu majowego 1926 roku! To ezoteryści od Dynowskiej byli łącznikami między Piłsudskim a posłusznymi mu oficerami dowodzącymi rebalianckimi oddziałami wojskowymi. Warszawska kamienica przy ulicy Moniuszki, w której mieszkała wówczas Dynowska, stała się jedną z baz dowódców marszałka. Organizowano tam wyżywienie i wsparcie dla żołnierzy. W tym budynku nocował Bolesław Wieniawa‑Długoszowski a prawdopodobnie i sam Piłsudski. Czy Barbarę Wrzosek cokolwiek łączyło z teozofem J. Wrzoskiem (nie był to jej ojciec)? Rzecz jasna państwo młodzi mogli poznać się w różnych okolicznościach, ale muszę tu odnotować duże prawdopodobieństwo ich zetknięcia się w kontekstach o proweniencji wolnomularskiej. A może w podobnej scenerii któraś ze stron, względnie obie, spiknęła się z x. Korniłowiczem i nawiązała z nim przyjacielskie relacje? Trudno mi bowiem wyobrazić sobie, by na ślub zaproszono przypadkowego kapłana z prowincji. Cały czas musimy pamiętać, że poruszamy się wśród elity władzy silnie sfraternizowanej z wyższym rangą duchowieństwem wspierającym rządy Piłsudskiego. Wybór x. Korniłowicza jest dla nas ważną wskazówką i sygnałem świadczącym o jego popularności w kręgach warszawskiego, strojącego się na pokaz w katolickie szaty, establishmentu.
Pozostaje nam jeszcze rzut oka na ostatnią z postaci wymienionych w przytoczonym fragmencie listu x. Wyszyńskiego. Skoro Antoniego Stefanowskiego x. Korniłowicz znał "z najlepszej strony", to musiały ich łączyć relacje choćby ciut bardziej rozbudowane niż kontakty okazjonalne. A z jakiej strony my poznajemy Stefanowskiego? W interesujących nas kontekstach pojawia się on jako uczestnik przygotowań do zamachu majowego, czynionych w kręgach wolnomularzy rytu szkockiego, głównie w mieszkaniu masona Mieczysława Michałowicza, członka Loży-Matki Kopernik. Ciekawe światło na postać Stefanowskiego rzucają - przywołane już na wstępie tego tekstu - notatki rtm. Aleksandra Hrynkiewicza. Relacjonując okoliczności ostatnich chwil życia marszałka, przy godz. 19.20. zapisał wielce zastanawiającą uwagę: Dr Stefanowski zawsze miał więcej uwagę zwróconą na stronę duchową Komendanta, aniżeli fizyczną, do której był przecież powołanym. Jak należy te słowa interpretować? Według mnie wyraźnie podkreślają to, że obecność Stefanowskiego u boku Piłsudskiego miała zaskakująco inny wymiar, niżby wynikało to z racji wykonywanego przez niego zawodu. Kiedy zagłębimy się w mniej sztampowe biografie marszałka, przekonamy się, że na co dzień parał się on praktykami ezoterycznymi różnej maści. Codzienne pasjanse, częste seansy spirytystyczne, ćwiczenia telepatyczne i choćby doskonalenie czytania w myślach innych osób - to ulubione zajęcia Piłsudskiego. Oczywiście nie pozostały one bez wpływu na jego duchowość. Wiele osób dostrzegało w nim "dziwny urok" czy "magnetyczną siłę" nieznanego pochodzenia. Jego życiowa droga wyklucza, by był to dar otrzymany od Boga. Piłsudski otaczał się ludźmi będącymi mocno na bakier z nauką Kościoła katolickiego. Zdecydowana większość jego bliższych bądź dalszych współpracowników była do cna zdemoralizowana i urzeczywistniała całą galerię grzechów godzących w Dekalog. Kogóż nie było w tej menażerii! Wolnomularze, apostaci, ateusze, teozofowie, heretycy, rozwodnicy, rozpustnicy, nierządnice, okultyści - wszyscy oni stanowili swoisty Antykościół, w którym Piłsudski czuł się jak ryba w wodzie. W tych okolicznościach całkiem wiarygodnie brzmią pojawiające się od czasu do czasu informacje o tym, że marszałek był osobą opętaną. Jeśli zatem Hrynkiewicz upatrywał w Stefanowskim lekarza duchowego (notabene czynności medyczne przy umierającym Piłsudskim wykonywali inni lekarze: prof. Włodzimierz Mozołowski i mjr Mieczysław Lepecki), to nieodparcie nasuwają się tu skojarzenia z funkcją mentalnego, ezoterycznego mentora, jakich sporo zauważamy w otoczeniu ludzi dysponujących wielkimi wpływami politycznymi.
Pojawiająca się gdzieniegdzie informacja, że to właśnie x. Korniłowicz otrzymał i odrzucił propozycję objęcia funkcji kapelana marszałka, przemożnie wzmacnia podejrzenie o łączącej ich bardzo bliskiej znajomości, ba nawet przyjaźni. Co więcej, to właśnie x. Korniłowicz zaświadczał, że trzymał w swoich rękach tajny akt rekonwersji Piłsudskiego na katolicyzm, zapisany 27 lutego 1916 roku w... osobistym pamiętniku wspomnianego już x. Ciepichałły, który tak to wydarzenie relacjonował: Akt spisałem na własne żądanie Komendanta nie w księdze głównej (księga czynności) 1 p. p., lecz w swoim pamiętniku, aby rzecz cala zachowała się w tajemnicy. Tak więc oprócz mało wiarygodnych, dyspozycyjnych przybocznych marszałka (x. Henryk Ciepichałł, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Kazimierz Sosnkowski), tylko x. Korniłowicz poświadczał, że taki dokument naprawdę istniał! Nikt inny oryginału nie widział na oczy (fotokopia przechowywana jest w Nowym Jorku). Podobnie rzecz się ma z drugim rzekomym, już formalnym powrotem Piłsudskiego na łono Kościoła katolickiego, który to miał dokonać się przed jego katolickim ślubem (25 października 1921 roku) z Aleksandrą Szczerbińską. I tu historia się powtarza. X. Korniłowicz poświadczał, że widział ten dokument! Temat ten dogłębnie analizował x. Józef Warszawski. Doszedł on do wniosku, że brakuje dostatecznych dowodów na rekonwersję marszałka na katolicyzm, a więc istnieją zasadne wątpliwości, czy przyjęcie ostatnich sakramentów przez Piłsudskiego było zgodne z przepisami prawa kanonicznego. Stąd tak istotne jest świadectwo złożone przez x. Korniłowicza. Celem tego artykułu nie jest szczegółowa analiza religijności Ziuka, ale wskazanie kilku faktów stawiających pod dużym znakiem zapytania jego katolicyzm, a zarazem wartość świadectwa dawanego przez x. Korniłowicz. Trudno byłoby utrzymać poparcie dla marszałka, a potem budować jego legendę w świetle ujawnienia prawdy o apostazji. X. Warszawski utrzymywał, że kapłani katoliccy winni odmawiać odprawiania Mszy Świętej za duszę Piłsudskiego. Czy kompletnym wymysłem jest koszmarna, popularna przed wojną anegdota, jak to gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski przystawił pistolet do głowy arcybiskupa Adama Stefana Sapiehy, wymuszając na nim zgodę na wawelski pochówek swojego pryncypała? Nie dałbym sobie odciąć palca u prawej dłoni, że tak nie było. X. Korniłowicz powagą swojej sutanny poświadczał, że Piłsudski na pogrzeb taki zasłużył.
Przyjrzyjmy się, jak ostatnie chwile życia Józefa Piłsudskiego przedstawił x. Stefan Wyszyński powołując się na relację otrzymaną bezpośrednio od x. Władysława Korniłowicza. Oto dalszy ciąg listu prymasa do Jana Gaździckiego (pisownia oryginalna): gdy wszedłem do pokoju - mówi Ksiądz Prałat - widziałem Marszałka leżącego z przymkniętymi oczami, głośno oświadczyłem kim jestem i poco przychodzę. Marszałek otworzył oczy i poznał mnie. Usiłował podać rękę, jednak nie mógł. Skierowałem do Marszałka kilka słów pociechy, jakie zwykł kapłan kierować do Umierającego. Poczym zapowiedziałem że udzielę rozgrzeszenia. Marszałek ponownie uniósł dłoń i spojrzał na Wizerunek Matki Bożej Ostrobramskiej, wiszący nad łóżkiem. Poczym uczynił znak Krzyża świętego. Jeszcze chwilę pozostałem przy łożu i udzieliłem Marszałkowi Namaszczenia olejami świętymi chorych. Po krótkiej modlitwie wycofaliśmy się obydwaj z Doktorem Stefanowskim.
Wieczorem 12 maja ks. Korniłowicz relację z posługi przy umierającym Piłsudskim przekazał nuncjuszowi apostolskiemu, a następnego dnia oficjalne sprawozdanie wręczył kard. Aleksandrowi Kakowskiemu. Brzmiało ono tak:
X. Władysław Korniłowicz
Tajny Szambelan Jego Świątobliwości
Warszawa, dnia 13 maja 1935.
W dniu 8 maja 1935 roku płk dr Antoni Stefanowski uprzedził mnie listownie, żebym był przygotowany na to, że mogę być wezwany do chorego, którego trzeba będzie może kilkakrotnie odwiedzi (nie wymieniał nazwiska), i że przyślą po mnie do Lasek samochód. Ustnie i poufnie dowiedziałem się, że chodzi o osobę Marszałka Piłsudskiego. W dniu 12 maja o godzinie 19.30 dr Stefanowski, w porozumieniu z Panią Marszałkową, przyjechał do Lasek i zabrał mnie do Belwederu. W drodze wspomniał o tym, że Marszałek zawsze nosi przy sobie Matkę Boską Ostrobramską, i że o Niej mówił jako o swojej Opiekunce. Przy łóżku chorego zastałem gen. Kasprzyckiego, gen. Rouperta, gen. Wieniawę-Długoszewskiego [sic!], kilku lekarzy wojskowych i adiutantów. Chory był nieprzytomny, ciężko oddychał. Po masażu w okolicy serca Choremu zastrzyknięto dożylnie coraminę. Gdy zacząłem modlitwy, nadeszła Pani Marszałkowa i posłano po córki. Wszystkie trzy uklękły przy łóżku. Choremu udzieliłem absolucji Sakramentalnej, nałożyłem Oleje Święte i udzieliłem Odpustu na godzinę śmierci. Miałem wrażenie, że Marszałek, który miał oczy otwarte i był dotąd nieruchomy, zareagował na widok księdza lekkim poruszeniem się. Zaraz potem rozpoczęła się agonia trwająca parę minut. Po czym Marszałek spokojnie skonał. Odmówiłem modlitwę za umarłych.
(-) Ksiądz Władysław Korniłowicz
Warto jeszcze ten opis zachowania się Piłsudskiego skonfrontować z tym, w jaki sposób relacjonował je mjr Lepecki: Wczoraj po obiedzie zastałem stan bardzo zły i chorego (zresztą właściwie i w sobotę też) nieprzytomnego, więc wziąłem auto i pojechałem do Lasek i zaraz z powrotem z Księdzem. Było namaszczenie olejami i gdy ks. Korniłowicz głośno się modlił, Marszałek jak gdyby się ocknął, podniósł rękę do góry (a leżał nieprzytomnie bez ruchu uprzednio), jak gdyby się chciał przeżegnać czy też pobłogosławić i w kilka minut później w obecności ks. Korniłowicza zmarł. Przedtem na kilka minut robiłem zastrzyk koraminy do żyły. Ktoś może powie, że się czepiam, ale odnoszę wrażenie, iż kolejny raz x. Korniłowicz odegrał rolę przodownika budującego legendę Piłsudskiego-katolika: Lepecki dostrzegł tylko szczątkowy gest, który odczytał jako próbę przeżegnania się, natomiast w narracji "gościa z Lasek" mowa jest o uczynieniu znaku krzyża. Wersję Lepeckiego zdaje się wspierać relacja pozostawiona przez gen. Felicjana Sławoja-Składkowskiego, który o takim geście marszałka w ogóle nie wspomina.
Bez wątpienia x. Władysławowi Korniłowiczowi bardzo zależało na tym, by prawda o braku związków Józefa Piłsudskiego z katolicyzmem nie ujrzała światła dziennego. Przez lata sumiennie wywiązywał się z tego zadania, stąd właśnie jego wybrano do poświadczenia, że marszałek zmarł opatrzony sakramentami i pojednany z Bogiem. Głównym powodem tej propozycji była obawa (...), by społeczeństwo, w razie śmierci Komendanta, nie myślało, że Komendant zmarł jak poganin - przyznał rtm. Hrynkiewicz. Jak widać sztuka ta im się udała nad wyraz dobrze. W wielu polskich katolickich domach wizerunki Piłsudskiego do dziś zajmują centralne miejsca wewnątrz patriotycznych ołtarzyków. A co z x. Korniłowiczem? Zapewne Kościół modernistyczny wyniesie go w najbliższym czasie na ołtarze i nakaże wierzyć w świętość tego wybitnego... szkodnika sprawy katolickiej i polskiej. Wierzę, że prędzej czy później odrodzony Kościół w prawdziwie wolnej ojczyźnie odrzuci ziarno od plew, a x. Korniłowicz i jego duchowe dzieci otrzymają to, na co zasłużyli: czarne stronice historii.
Krzysztof Zagozda
Treść artykułu w formacie .pdf
List x. Stefana Wyszyńskiego do Jana Gaździckiego 1
List x. Stefana Wyszyńskiego do Jana Gaździckiego 2
Zanim zaproszę czytelników do wspólnej eksploracji kontekstu wydarzeń z maja 1935 roku, chcę tylko wpasować krótką charakterystykę x. Władysława Korniłowicza. Jego wychowanek i protegowany do urzędu prymasowskiego, współbrat w stowarzyszeniu charystów, czyli x. Stefan Wyszyński, przekonywał, że to nie od Soboru Watykańskiego II zaczęła się odnowa w Polsce, ale od ks. Korniłowicza. Rzeczywiście tak było, choć słowo "odnowa" w tym przypadku należy ująć w cudzysłów. X. Korniłowicz przywiózł bowiem z uniwersytetu we Fryburgu całą masę pomysłów na to, jak zdemolować tradycyjną liturgię Kościoła i w jaki sposób wprowadzić doń wszelkiej maści schizmatyków i heretyków. Skutkiem powyższego całkiem zasadnie zasłużył na miano ojca polskiego (?) ekumenizmu i reformatora "starych kościelnych nawyków" (np. unikał spowiadania w konfesjonale). Nim zręcznie pozbył się dotychczasowych doradców s. Róży Czackiej i zdobył jej pełne zaufanie, w ramach tzw. "Kółka" organizował w Warszawie młodzieżowe grupy dyskusyjne pochylające się nad problemami wiary w sposób mocno odbiegający od wówczas obowiązujących standardów. Wystarczy, że wspomnę tu tylko o współpracującej z nim wówczas gromadzie młodych Żydówek, które po konwersji na katolicyzm (?) przywdziały zakonne habity, by chwilę później razem z nim osiąść w Laskach, czy o dwuletniej ścisłej kooperacji z Chrześcijańskim Związkiem Akademickim, powołanym do życia i pilotowanym przez masońską YMCA. A kiedy już x. Korniłowicz przejął pełną kontrolę nad instytucjami prowadzonymi przez s. Czacką w Laskach, uczynił z tego miejsca istną wylęgarnię funkcjonariuszy gnijącego dziś "Kościoła otwartego". Mimo że owoce jego eklezjalnej aktywności są bezdyskusyjnie parchate i zbutwiałe, to jednak przed dwoma laty Franciszek zatwierdził dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych uznający heroiczność jego cnót. Odtąd o x. Władysławie Korniłowiczu powinniśmy mówić jako o Słudze Bożym!
Oficjalną wersję okoliczności, które sprawiły, że x. Korniłowicz znalazł się przy konającym Ziuku, przedstawił x. Wyszyński w liście do Jana Gaździckiego (kopia dostępna pod tym tekstem), datowanym na 6 czerwca 1977 roku. Czytamy w nim (zachowuję oryginalną pisownię): Ks. Władysław Korniłowicz, człowiek wysokiej kultury duchowej i sumienności opowiadał mi dwa razy to, co następuje: Udzielał on sakramentu małżeństwa synowi Wacława Sieroszewskiego. Na przyjęciu u pp. Sieroszewskich spotkał się Ks. Korniłowicz z Marszałkiem Piłsudskim. Zwrócił się on do Ks. Prała Korniłowicza z następującymi słowami: "Ksiądz Prałat tak rzetelnie przygotował Młodych do sakramentu małżeństwa. Proszę pamiętać i o mnie, gdy przyjdzie chwila na ostatnią przysługę". Był przy tym obecny dr Antoni Stefanowski, którego i ja znałem z najlepszej strony. Zanim przytoczę dalszy ciąg tego listu, na krótko pochylę się nad postaciami, których nazwiska zostały tu wymienione.
Mowa tu o ślubie zawartym 30 kwietnia 1927 roku w warszawskim kościele pw. św. Aleksandra na pl. Trzech Krzyży przez Barbarę Wrzosek i Władysława Józefa Sieroszewskiego (przyjęcie weselne odbyło się w Hotelu Europejskim). W imieniu Kościoła katolickiego przyrzeczenia małżeńskie odebrał x. Korniłowicz. Ojciec pana młodego, Wacław Sieroszewski, to prominentny wolnomularz (prawdopodobnie inicjowany w Paryżu ok. 1910 roku), człowiek działający w bliskim otoczeniu Piłsudskiego, funkcyjny tajnej organizacji "Orzeł Biały", która zwalczała wrogów polityki marszałka. Nie mogło zatem nikogo dziwić, że już w osiem miesięcy po ślubie, tuż po zdaniu egzaminu sędziowskiego, Władysław Józef otrzymał posadę podprokuratora przy Sądzie Okręgowym w Warszawie, która - jak się poźniej okazało - była wstępem do jego wyjątkowo szybkiej kariery. Nie mam pojęcia, skąd u Piłsudskiego konstatacja o "rzetelnym przygotowaniu" młodych do ślubu. Słowa te (jeśli sam przekaz o nich jest zgodny z rzeczywistością) najprawdopodobniej były zwykłą kurtuazją. Zastanawiam się tylko nad religijnością pana młodego, bo skoro był absolwentem gimnazjum im. Mikołaja Reja prowadzonego przez Zbór Ewangelicko-Augsburski w Warszawie, to do katolicyzmu mogło być mu dość daleko. Jest jeszcze jeden niezwykle istotny fakt potwierdzający moje wątpliwości. Otóż ojcem chrzestnym urodzonego w 1900 r. Władysława Józefa Sieroszewskiego był... Józef Piłsudski, który rok wcześniej dokonał oficjalnej konwersji właśnie na luteranizm! Logika dat podpowiada, że chodziło o chrzest właśnie w tym heretyckim zborze. Być może rzymskokatolicki obrządek ślubu został wyegzekwowany przez pannę młodą lub jej rodziców. Nic jednak o nich nie wiem. Kojarzy mi się tylko informacja, że mieszkaniec stolicy o nazwisku Wrzosek był członkiem Polskiego Towarzystwa Teozoficznego i Polskiej Loży-Matki Międzynarodowego Mieszanego Zakonu Masońskiego "Prawo Człowieka", którą zarządzała okultystka Wanda Dynowska. Ze środowiska tego wyłonił się tajemniczy Teozoficzny Związek Służenia Polsce, czuwający nad przygotowaniami i przebiegiem zamachu majowego 1926 roku! To ezoteryści od Dynowskiej byli łącznikami między Piłsudskim a posłusznymi mu oficerami dowodzącymi rebalianckimi oddziałami wojskowymi. Warszawska kamienica przy ulicy Moniuszki, w której mieszkała wówczas Dynowska, stała się jedną z baz dowódców marszałka. Organizowano tam wyżywienie i wsparcie dla żołnierzy. W tym budynku nocował Bolesław Wieniawa‑Długoszowski a prawdopodobnie i sam Piłsudski. Czy Barbarę Wrzosek cokolwiek łączyło z teozofem J. Wrzoskiem (nie był to jej ojciec)? Rzecz jasna państwo młodzi mogli poznać się w różnych okolicznościach, ale muszę tu odnotować duże prawdopodobieństwo ich zetknięcia się w kontekstach o proweniencji wolnomularskiej. A może w podobnej scenerii któraś ze stron, względnie obie, spiknęła się z x. Korniłowiczem i nawiązała z nim przyjacielskie relacje? Trudno mi bowiem wyobrazić sobie, by na ślub zaproszono przypadkowego kapłana z prowincji. Cały czas musimy pamiętać, że poruszamy się wśród elity władzy silnie sfraternizowanej z wyższym rangą duchowieństwem wspierającym rządy Piłsudskiego. Wybór x. Korniłowicza jest dla nas ważną wskazówką i sygnałem świadczącym o jego popularności w kręgach warszawskiego, strojącego się na pokaz w katolickie szaty, establishmentu.
Pozostaje nam jeszcze rzut oka na ostatnią z postaci wymienionych w przytoczonym fragmencie listu x. Wyszyńskiego. Skoro Antoniego Stefanowskiego x. Korniłowicz znał "z najlepszej strony", to musiały ich łączyć relacje choćby ciut bardziej rozbudowane niż kontakty okazjonalne. A z jakiej strony my poznajemy Stefanowskiego? W interesujących nas kontekstach pojawia się on jako uczestnik przygotowań do zamachu majowego, czynionych w kręgach wolnomularzy rytu szkockiego, głównie w mieszkaniu masona Mieczysława Michałowicza, członka Loży-Matki Kopernik. Ciekawe światło na postać Stefanowskiego rzucają - przywołane już na wstępie tego tekstu - notatki rtm. Aleksandra Hrynkiewicza. Relacjonując okoliczności ostatnich chwil życia marszałka, przy godz. 19.20. zapisał wielce zastanawiającą uwagę: Dr Stefanowski zawsze miał więcej uwagę zwróconą na stronę duchową Komendanta, aniżeli fizyczną, do której był przecież powołanym. Jak należy te słowa interpretować? Według mnie wyraźnie podkreślają to, że obecność Stefanowskiego u boku Piłsudskiego miała zaskakująco inny wymiar, niżby wynikało to z racji wykonywanego przez niego zawodu. Kiedy zagłębimy się w mniej sztampowe biografie marszałka, przekonamy się, że na co dzień parał się on praktykami ezoterycznymi różnej maści. Codzienne pasjanse, częste seansy spirytystyczne, ćwiczenia telepatyczne i choćby doskonalenie czytania w myślach innych osób - to ulubione zajęcia Piłsudskiego. Oczywiście nie pozostały one bez wpływu na jego duchowość. Wiele osób dostrzegało w nim "dziwny urok" czy "magnetyczną siłę" nieznanego pochodzenia. Jego życiowa droga wyklucza, by był to dar otrzymany od Boga. Piłsudski otaczał się ludźmi będącymi mocno na bakier z nauką Kościoła katolickiego. Zdecydowana większość jego bliższych bądź dalszych współpracowników była do cna zdemoralizowana i urzeczywistniała całą galerię grzechów godzących w Dekalog. Kogóż nie było w tej menażerii! Wolnomularze, apostaci, ateusze, teozofowie, heretycy, rozwodnicy, rozpustnicy, nierządnice, okultyści - wszyscy oni stanowili swoisty Antykościół, w którym Piłsudski czuł się jak ryba w wodzie. W tych okolicznościach całkiem wiarygodnie brzmią pojawiające się od czasu do czasu informacje o tym, że marszałek był osobą opętaną. Jeśli zatem Hrynkiewicz upatrywał w Stefanowskim lekarza duchowego (notabene czynności medyczne przy umierającym Piłsudskim wykonywali inni lekarze: prof. Włodzimierz Mozołowski i mjr Mieczysław Lepecki), to nieodparcie nasuwają się tu skojarzenia z funkcją mentalnego, ezoterycznego mentora, jakich sporo zauważamy w otoczeniu ludzi dysponujących wielkimi wpływami politycznymi.
Pojawiająca się gdzieniegdzie informacja, że to właśnie x. Korniłowicz otrzymał i odrzucił propozycję objęcia funkcji kapelana marszałka, przemożnie wzmacnia podejrzenie o łączącej ich bardzo bliskiej znajomości, ba nawet przyjaźni. Co więcej, to właśnie x. Korniłowicz zaświadczał, że trzymał w swoich rękach tajny akt rekonwersji Piłsudskiego na katolicyzm, zapisany 27 lutego 1916 roku w... osobistym pamiętniku wspomnianego już x. Ciepichałły, który tak to wydarzenie relacjonował: Akt spisałem na własne żądanie Komendanta nie w księdze głównej (księga czynności) 1 p. p., lecz w swoim pamiętniku, aby rzecz cala zachowała się w tajemnicy. Tak więc oprócz mało wiarygodnych, dyspozycyjnych przybocznych marszałka (x. Henryk Ciepichałł, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Kazimierz Sosnkowski), tylko x. Korniłowicz poświadczał, że taki dokument naprawdę istniał! Nikt inny oryginału nie widział na oczy (fotokopia przechowywana jest w Nowym Jorku). Podobnie rzecz się ma z drugim rzekomym, już formalnym powrotem Piłsudskiego na łono Kościoła katolickiego, który to miał dokonać się przed jego katolickim ślubem (25 października 1921 roku) z Aleksandrą Szczerbińską. I tu historia się powtarza. X. Korniłowicz poświadczał, że widział ten dokument! Temat ten dogłębnie analizował x. Józef Warszawski. Doszedł on do wniosku, że brakuje dostatecznych dowodów na rekonwersję marszałka na katolicyzm, a więc istnieją zasadne wątpliwości, czy przyjęcie ostatnich sakramentów przez Piłsudskiego było zgodne z przepisami prawa kanonicznego. Stąd tak istotne jest świadectwo złożone przez x. Korniłowicza. Celem tego artykułu nie jest szczegółowa analiza religijności Ziuka, ale wskazanie kilku faktów stawiających pod dużym znakiem zapytania jego katolicyzm, a zarazem wartość świadectwa dawanego przez x. Korniłowicz. Trudno byłoby utrzymać poparcie dla marszałka, a potem budować jego legendę w świetle ujawnienia prawdy o apostazji. X. Warszawski utrzymywał, że kapłani katoliccy winni odmawiać odprawiania Mszy Świętej za duszę Piłsudskiego. Czy kompletnym wymysłem jest koszmarna, popularna przed wojną anegdota, jak to gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski przystawił pistolet do głowy arcybiskupa Adama Stefana Sapiehy, wymuszając na nim zgodę na wawelski pochówek swojego pryncypała? Nie dałbym sobie odciąć palca u prawej dłoni, że tak nie było. X. Korniłowicz powagą swojej sutanny poświadczał, że Piłsudski na pogrzeb taki zasłużył.
Przyjrzyjmy się, jak ostatnie chwile życia Józefa Piłsudskiego przedstawił x. Stefan Wyszyński powołując się na relację otrzymaną bezpośrednio od x. Władysława Korniłowicza. Oto dalszy ciąg listu prymasa do Jana Gaździckiego (pisownia oryginalna): gdy wszedłem do pokoju - mówi Ksiądz Prałat - widziałem Marszałka leżącego z przymkniętymi oczami, głośno oświadczyłem kim jestem i poco przychodzę. Marszałek otworzył oczy i poznał mnie. Usiłował podać rękę, jednak nie mógł. Skierowałem do Marszałka kilka słów pociechy, jakie zwykł kapłan kierować do Umierającego. Poczym zapowiedziałem że udzielę rozgrzeszenia. Marszałek ponownie uniósł dłoń i spojrzał na Wizerunek Matki Bożej Ostrobramskiej, wiszący nad łóżkiem. Poczym uczynił znak Krzyża świętego. Jeszcze chwilę pozostałem przy łożu i udzieliłem Marszałkowi Namaszczenia olejami świętymi chorych. Po krótkiej modlitwie wycofaliśmy się obydwaj z Doktorem Stefanowskim.
Wieczorem 12 maja ks. Korniłowicz relację z posługi przy umierającym Piłsudskim przekazał nuncjuszowi apostolskiemu, a następnego dnia oficjalne sprawozdanie wręczył kard. Aleksandrowi Kakowskiemu. Brzmiało ono tak:
X. Władysław Korniłowicz
Tajny Szambelan Jego Świątobliwości
Warszawa, dnia 13 maja 1935.
W dniu 8 maja 1935 roku płk dr Antoni Stefanowski uprzedził mnie listownie, żebym był przygotowany na to, że mogę być wezwany do chorego, którego trzeba będzie może kilkakrotnie odwiedzi (nie wymieniał nazwiska), i że przyślą po mnie do Lasek samochód. Ustnie i poufnie dowiedziałem się, że chodzi o osobę Marszałka Piłsudskiego. W dniu 12 maja o godzinie 19.30 dr Stefanowski, w porozumieniu z Panią Marszałkową, przyjechał do Lasek i zabrał mnie do Belwederu. W drodze wspomniał o tym, że Marszałek zawsze nosi przy sobie Matkę Boską Ostrobramską, i że o Niej mówił jako o swojej Opiekunce. Przy łóżku chorego zastałem gen. Kasprzyckiego, gen. Rouperta, gen. Wieniawę-Długoszewskiego [sic!], kilku lekarzy wojskowych i adiutantów. Chory był nieprzytomny, ciężko oddychał. Po masażu w okolicy serca Choremu zastrzyknięto dożylnie coraminę. Gdy zacząłem modlitwy, nadeszła Pani Marszałkowa i posłano po córki. Wszystkie trzy uklękły przy łóżku. Choremu udzieliłem absolucji Sakramentalnej, nałożyłem Oleje Święte i udzieliłem Odpustu na godzinę śmierci. Miałem wrażenie, że Marszałek, który miał oczy otwarte i był dotąd nieruchomy, zareagował na widok księdza lekkim poruszeniem się. Zaraz potem rozpoczęła się agonia trwająca parę minut. Po czym Marszałek spokojnie skonał. Odmówiłem modlitwę za umarłych.
(-) Ksiądz Władysław Korniłowicz
Warto jeszcze ten opis zachowania się Piłsudskiego skonfrontować z tym, w jaki sposób relacjonował je mjr Lepecki: Wczoraj po obiedzie zastałem stan bardzo zły i chorego (zresztą właściwie i w sobotę też) nieprzytomnego, więc wziąłem auto i pojechałem do Lasek i zaraz z powrotem z Księdzem. Było namaszczenie olejami i gdy ks. Korniłowicz głośno się modlił, Marszałek jak gdyby się ocknął, podniósł rękę do góry (a leżał nieprzytomnie bez ruchu uprzednio), jak gdyby się chciał przeżegnać czy też pobłogosławić i w kilka minut później w obecności ks. Korniłowicza zmarł. Przedtem na kilka minut robiłem zastrzyk koraminy do żyły. Ktoś może powie, że się czepiam, ale odnoszę wrażenie, iż kolejny raz x. Korniłowicz odegrał rolę przodownika budującego legendę Piłsudskiego-katolika: Lepecki dostrzegł tylko szczątkowy gest, który odczytał jako próbę przeżegnania się, natomiast w narracji "gościa z Lasek" mowa jest o uczynieniu znaku krzyża. Wersję Lepeckiego zdaje się wspierać relacja pozostawiona przez gen. Felicjana Sławoja-Składkowskiego, który o takim geście marszałka w ogóle nie wspomina.
Bez wątpienia x. Władysławowi Korniłowiczowi bardzo zależało na tym, by prawda o braku związków Józefa Piłsudskiego z katolicyzmem nie ujrzała światła dziennego. Przez lata sumiennie wywiązywał się z tego zadania, stąd właśnie jego wybrano do poświadczenia, że marszałek zmarł opatrzony sakramentami i pojednany z Bogiem. Głównym powodem tej propozycji była obawa (...), by społeczeństwo, w razie śmierci Komendanta, nie myślało, że Komendant zmarł jak poganin - przyznał rtm. Hrynkiewicz. Jak widać sztuka ta im się udała nad wyraz dobrze. W wielu polskich katolickich domach wizerunki Piłsudskiego do dziś zajmują centralne miejsca wewnątrz patriotycznych ołtarzyków. A co z x. Korniłowiczem? Zapewne Kościół modernistyczny wyniesie go w najbliższym czasie na ołtarze i nakaże wierzyć w świętość tego wybitnego... szkodnika sprawy katolickiej i polskiej. Wierzę, że prędzej czy później odrodzony Kościół w prawdziwie wolnej ojczyźnie odrzuci ziarno od plew, a x. Korniłowicz i jego duchowe dzieci otrzymają to, na co zasłużyli: czarne stronice historii.
Krzysztof Zagozda
Treść artykułu w formacie .pdf
List x. Stefana Wyszyńskiego do Jana Gaździckiego 1
List x. Stefana Wyszyńskiego do Jana Gaździckiego 2
Strona
główna
|
Indeks
tekstów
|
Indeks
nazwisk
|
Zagopedia!
|
Do czytelników: stąd
zacznijcie podróż po tym serwisie! Od prawie czterdziestu lat inwentaryzuję aktywność tajnych związków działających w polskiej przestrzeni publicznej, zarówno politycznej, jak i eklezjalnej. Ostatnią dekadę poświęciłem przede wszystkim odszukaniu odpowiedzi na następujące pytanie: jak to możliwe, że zmiany, które wprowadzono w Kościele w Polsce po Soborze Watykańskim II, nie spotkały się nie tylko z żadnym stanowczym sprzeciwem, ale nawet z jakąkolwiek kontestacją ze strony osób posiadających odpowiedni do tego autorytet i kompetencje. Posoborową rewolucję zaakceptowała cała kościelna hierarchia, funkcyjni duchowni szkół wszystkich rodzajów i poziomów, zwierzchnicy zakonów i zgromadzeń zakonnych żeńskich i męskich, członkowie kapituł katedralnych i rad kapłańskich, administracja kurialna, teologowie duchowni i świeccy. Ku swojemu zdziwieniu zauważyłem, że to temat tabu, że prawie nikt oprócz mnie nie stawia takich pytań. Mało tego, publicznie formułowane przeze mnie wątpliwości natrafiały na mur milczenia, a w krańcowych sytuacjach stawały się obiektem szyderstw. Wcale nie mam tu na myśli reakcji wyłącznie środowisk modernistycznych, ale również tych grup, które usilnie akcentują swoje zakorzenienie w katolickiej Świętej Tradycji. Cóż, sytuacja ta pozytywnie weryfikuje niestarzejącą się metodę kontrolowania przeciwników: jeśli nie możesz zatrzymać ich pochodu, to stań na jego czele. Wiedziony tym doświadczeniem trzymam się za dala od większości tzw. inicjatyw oddolnych. Przed trzema laty natrafiłem na informację o powołanym do życia w 1914 roku Stowarzyszeniu Kapłanów Świeckich Miłości Apostolskiej, zwanych potocznie charystami. Odtąd wszystkie niepokojące mnie wątki dotyczące najnowszej historii Kościoła w Polsce - a do tej pory pozostające z sobą w pewnym nieładzie poznawczym - utworzyły ciąg logicznych powiązań personalno-organizacyjnych, czytelnie ilustrujących przebieg procesów "reformatorskich" przygotowujących kościelną substancję na nadejście teologicznej i liturgicznej "odnowy". Analiza zgromadzonej wiedzy umożliwia mi wnioskowanie, że odpowiedzialność za sprawne wdrożenie reform soborowych, a w ich konsekwencji za moralny i instytucjonalny rozkład Kościoła w Polsce, ponoszą duchowni i świeccy zorganizowani w ramach koterii charystycznej (od 1 września 1939 r. niejawnej), działający - według nomenkltury prawnej - wspólnie i w porozumieniu. Ich zaszłą i aktualną aktywność monitoruje niniejszy serwis. Jednocześnie staram się unikać oceny intencjonalności poczynań poszczególnych osób uwikłanych w antykatolicki spisek. Motywacje ich aktywności z pewnością bywały różne: od zamiaru celowego czynienia szkody Kościołowi, przez nieświadome wyrządzenie mu krzywdy w stanie ideowego zbałamucenia, aż do cynicznej gry podjętej w imię osiągnięcia wymiernych partykularnych korzyści. Serwis ten ma charakter publicystyczny, stąd nie wypełnia standardów pracy naukowej. Choć nie jestem zawodowym historykiem, lecz filologiem, to doskonale zdaję sobie sprawę z potrzeby nadania prezentowanej tu wiedzy parametrów badawczych. Jeśli tylko okoliczności mi na to pozwolą, będę czynił to sukcesywnie w formule serii książkowej. Przewiduję, że wśród czytelników tego serwisu znajdą się osoby lepiej obeznane, potrafiące uzupełnić zaprezentowane tu przeze mnie wydarzenia o nowe fakty. Za wielce prawdopodobną, a może i nawet pewną, uznaję obecność tutaj byłych bądź wciąż czynnych uczestników rzeczonego sprzysiężenia. Apeluję do nich: sami bądź za moim pośrednictwem ujawnijcie całą prawdę o tym, czego byliście uczestnikami lub świadkami. Być może to Wasza ostatnia szansa, by zadośćuczynić Bogu i ludziom. Gwarantuję Wam całkowitą anonimowość. Credo in Deum Patrem omnipotentem, Creatorem caeli et terrae; et in Iesum Christum, Filium eius unicum, Dominum nostrum; qui conceptus est de Spiritu Sancto, natus ex Maria Virgine; passus sub Pontio Pilato, crucifixus, mortuus, et sepultus; descendit ad inferos; tertia die resurrexit a mortuis; ascendit ad caelos, sedet ad dexteram Dei Patris omnipotentis; inde venturus est iudicare vivos et mortuos. Credo in Spiritum Sanctum; sanctam Ecclesiam catholicam, sanctorum communionem; remissionem peccatorum; carnis resurrectionem; vitam aeternam. Amen. Sub tuum praesidium confugimus, sancta Dei Genitrix, nostras deprecationes ne despicias in necessitatibus nostris, sed a periculis cunctis libera nos semper, Virgo gloriosa et benedicta, Domina nostra, Mediatrix nostra, Advocata nostra, Consolatrix nostra. Tuo Filio nos reconcilia, tuo Filio nos commenda, tuo Filio nos repraesenta. Każdego, kto odwiedza to miejsce, proszę o choćby krótką modlitwę w mojej intencji. Krzysztof Zagozda Wszystkich czytelników serwisu zachęcam do kontaktu ze mną: krzysztof@zagozda.info |