Achy i ochy nad Korczakiem, czyli czym karmią się "katolickie" Laski (cz. I)

               Pierwsza publikacja: 1 grudnia 2021 r.



   Historia skarży się, że malują ją zwycięzcy. Cóż, użala się trochę na wyrost, gdyż zawsze znajdzie się ktoś, kto popełni jej portret bez makijażu. I nawet jeśli nie od razu trafi on do Luwru czy Galerii Tretiakowskiej, to czas przechowywania go na strychu z każdą chwilą kurczy się niczym topniejące plejstoceńskie zlodowacenie. Co niecierpliwsi zawsze mogą wdrapać się krętymi schódkami na poddasze i do woli obcować z historiograficznym arcydziełem. Jednak bezspornym faktem jest istnienie różnych wersji mnóstwa wydarzeń z przeszłości. Każda zmiana władzy, rewolucja czy transformacja ustrojowa czynią wszystko, by obrzydzić poprzedniczkę, a sobie samej przydać uroku. Przykładów nie musimy szukać daleko: PRL tak właśnie potraktowała II RP, by później zostać zdepresjonowaną przez III RP. Zdążyliśmy już przywyknąć, że w oficjalnej narracji uprzedni bohaterowie z dnia na dzień stają się wyrzutkami i odwrotnie.

     Wśród tych licznych autorytetowych zmian warty istnieje talia wzorców niezmiennych, niczym tych przechowywanych w Międzynarodowym Biurze Miar i Wag w Sèvres. Każdy kolejny system władzy hołubi je, otaczając pamięć o nich troskliwą opieką, a czasem nawet penalizując jakąkolwiek pojawiającą się krytykę. W talii tej poczesne miejsce zajmuje Hersz (Henryk) Goldszmit, żydowski lekarz i pedagog, powszechnie znany jako Janusz Korczak. PRL wyniosła go na swoje laickie ołtarze, mianując go patronem wielu przedsięwzięć i instytucji związanych z wychowaniem dzieci i młodzieży, np. żłobków, przedszkoli, szkół, drużyn zuchowych i harcerskich, kół ZMP, itd. Skąd taka atencja komunistów względem niego? Z grubsza powody były trzy (zaproponowana tu przeze mnie kolejność jest niezobowiązująca). Korczak dostąpił peerelowskiego splendoru, gdyż jego jak mało kto nadawał się do udowodnienia, że laicki system wychowawania młodych Polaków jest znacznie lepszy od tego realizowanego przez Kościół katolicki. Oczywiście był to argument wielce naciągany, choćby dlatego, że swoich podopiecznych  kształtował on w poszanowaniu religii żydowskiej i przyuczał do obchodzenia najważniejszych dla judaizmu świąt. Dla systemu komunistycznego najistotniejsze jednak było to, że na ścianach korczakowskiego sierocińca brakowało Chrystusowych krzyży i nikt nie modlił się tam po katolicku.

     Drugi powód honorowania właśnie tego obywatela II RP przez PRL miał podłoże geopolityczne. Polskę Ludową cechowała antyniemieckość, więc naturalnym odruchem władzy było uczynienie bohaterem człowieka, którzy - według nachalnie powtarzanej wersji - zginął w komorze gazowej obozu koncentracyjnego. W ostatnich latach narracja ta przestała być bezdyskusyjną. Pojawiły się opinie, że Korczak mógł umrzeć już podczas transportu i do Trelinki wcale nie dojechał. Te wywołały szybką reakcję  środowisk żydowskich. Pod pozorem ustalenia okresu ochrony praw autorskich dla literackiej spuścizny Korczaka, kilka lat temu Fundacja Nowoczesna Polska wystąpiła o sądowe ustalenie daty śmierci Janusza Korczaka. Sąd uznał, że nastąpiła ona 7 sierpnia 1942 roku w komorze gazowej. Dlaczego było to tak ważne dla żydowskiego opisu najnowszej historii Europy? Bez wątpienia chodziło o niedopuszczenie do erozji jednego z fundamentów politycznie poprawnej - przynoszącej Żydom wiele korzyści finansowych i politycznych - wykładni na temat holokaustu. Nie mniej ważne było także co innego: Żydzi cierpią na deficyt drugowojennych bohaterów i nie mogli dać przyzwolenia na uszczknięcie czegokolwiek z rozdmuchanego na cały świat heroicznego wizerunku Korczaka. Bo jeśli nie on, to kto?

     Czas na ujawnienie trzeciej przyczyny niezwykłej kariery legendy Hersza Goldszmita vel Janusza Korczaka w PRL. Otóż systemowe brązowienie tego człowieka wpisywało się w wielowiekowy plan budowy Judeopolonii, czyli państwa będącego ojczyzną dwóch narodów, formalnie nim "współgospodarzącym" i mających do niego równe prawa. W tym aspekcie komunistyczna (przynajmniej teoretycznie) Polska niewiele różniła od obecnej III RP, doprowadzając do dominacji żywiołu żydowskiego w newralgicznych dziedzinach życia publicznego. To przecież peerelowskie elity zgotowały nam transformację ustrojową i pchnęły ku tzw. wolnej Polsce. Nie mam wątpliwości, że do złodziejskiej prywatyzacji, której wszyscy jesteśmy ofiarami, konieczna była wcześniejsza, bandycko przeprowadzona nacjonalizacja. Tak, nasza historia ma swoją czytelną logikę, o którą tylko tu zahaczam przy okazji roztrząsania różnych wątków eklezjalnych.

     Uff, nareszcie doszliśmy do sedna sprawy, czyli do modernistycznej percepcji casusu Janusza Korczaka. Modelową wręcz jej ilustracją były zapatrywania nieżyjącego już x. prof. Janusza Tarnowskiego, typowego posoborowego koniunkturalisty i dywersanta, twórcy tzw. pedagogiki personalno-egzystencjalnej. Być może kiedyś uczynię z niego, jako zaprzyjaźnionego z Ośrodkiem w Laskach, głównego bohatera innego artykułu, dziś - dla zobrazowania perspektywy opinii przez niego głoszonych - napiszę tylko, że był on członkiem Zarządu Polskiego Komitetu Korczakowskiego (aktualna nazwa: Polskie Stowarzyszenie im. Janusza Korczaka, statutowy cel: popularyzacja humanistycznych idei Janusza Korczaka) oraz Międzynarodowego Stowarzyszenia Studium Charakteru i Osobowości z siedzibą w Paryżu. W 2009 roku tenże x. prof. Tarnowski udzielił wywiadu redaktorom nominalnie katolickiego miesięcznika "W drodze". Przytaczam kilka co ciekawszych smaczków z tej rozmowy.

Dziennikarze: Czy Korczak był osobą wierzącą?
X. prof. Janusz Tarnowski: To trudne pytanie i niełatwa odpowiedź. W papierach rodzice napisali mu „wyznanie mojżeszowe”. Gorycz tego wyznania odczuł pierwszy raz, gdy jako 5letni chłopiec chciał pochować swojego kanarka. Wsadził go do pudełka po landrynkach, a gdy chciał postawić krzyż na jego grobie, syn dozorcy stanowczo mu zabronił, twierdząc, że kanarek, podobnie jak jego właściciel, był Żydem. Wiele wypowiedzi Korczaka oraz faktów z jego życia świadczy o ogromnym szacunku, z jakim odnosił się do wiary. W Domu Sierot przy ul. Krochmalnej dzieci zwracały się do Boga trzy razy dziennie słowami modlitwy, ułożonej przez Starego Doktora, a zaczynającej się od słów: „Błogosławionyś Ty, wiekuisty Boże nasz”. W projekcie budowy Naszego Domu na Bielanach chciał Korczak umieścić kaplicę, czemu niewierząca Maryna Falska, jego współpracowniczka, stanowczo się sprzeciwiła. Niechętna była też zwyczajowi codziennej modlitwy w sierocińcu. Korczak tłumaczył jej wówczas: „Co pani da dzieciom w zamian za to?”. Uważał bowiem, że dziecko – zwłaszcza sierota – potrzebuje intymnego, osobistego dialogu z Bogiem i miejsca, gdzie mogłoby wypłakać się i uciszyć. Jego zdaniem, o czym pisał w swoich Pamiętnikach, nie można bez odniesienia do Boga przedstawiać dzieciom tajemnic świata, życia i śmierci. Ks. Bernard Ignera, pisząc o Korczaku, stwierdził, że nie był on „ani katolikiem, ani chrześcijaninem, ani wyznawcą religii mojżeszowej… Był ponad wszelkim wyznaniem”. Nie brakło i głosów, że Janusz Korczak był ateistą. Tak twierdził jeden z jego wychowanków Kazimierz Dębnicki, który dowodził, że religijność Korczaka była ciągłym szukaniem. A szukanie jest zawsze wyrazem niewiary. Z takim stwierdzeniem absolutnie nie mogę się zgodzić, gdyż, moim zdaniem, poszukiwanie jest cechą człowieka wierzącego.

     Na chwilę na tym poprzestanę, gdyż zastanawiam się, czy to możliwe, by X. Tarnowski, jako autor biografii Janusza Korczaka, nie wiedział, że ten był wolnomularzem-teozofem? Bo jeśli ta wiedza choćby tylko obiła mu się o uszy, to albo ją naiwnie zignorował, albo uznał, że lepiej nie dopuścić do niej czytelników miesięcznika "W drodze". Odrzucenie takiej wiedzy nie przystoi kapłanowi. Ba, nie przystoi tym bardziej, gdy na łamach uchodzącego za katolickie pisma promuje postać z zupełnie innego świata duchowego! Jak inaczej nazwać taką postawę, jeśli nie ordynarnym manipulowaniem faktami?! Co więcej, musimy zdać sobie sprawę z wagi tej formy kapłańskiej aktywności, która polega na lansowaniu  moralnych autorytetów wśród wiernych. Niestety, w tym przypadku nie mamy do czynienia ze standardowym promowaniem postaci, której naśladowanie może zbliżać do Boga, ale z uwiarygadnianiem niedowiarstwa, stręczeniem bezbożnictwa, a nawet ostentacyjnego zwalczania katolickiego kultu Bożego, gdyż to są determinanty każdej wolnomularskiej operatywności, wpisane w jej genotyp niezależnie od specyfiki obrządku.

    Z regularną masonerią Janusz Korczak związał się najprawdopodobniej w 1926 roku, gdy został inicjowany w Loży „Gwiazda Morza” na Wschodzie Warszawy Międzynarodowej Federacji „Le Droit Humain”, skupiającej wolnomularzy o wybitnie ezoterycznych zainteresowaniach, pragnących zjednoczyć wyznawców wszystkich religii w imię  "poznawania prawdy" na drodze aktywności stricte okultystycznej, promować emancypację kobiet oraz tzw. prawa człowieka, czyli najprościej mówiąc - wyzwolenie go z "ucisku" przykazań Bożych niesionych przez chrześcijaństwo. Zapewne kilka lat wcześniej Korczak przystąpił do równie synkretycznego religijnie  Towarzystwa Teozoficznego założonego przez Wandę Dynowską i Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza. Teozofowie, będący podglebiem pod współczesny pseudoreligijny  New Age, według własnych górnolotnych deklaracji dążyli do poznania i zbliżenia się do absolutu, w praktyce jednak oddawali się czynnościom okultystycznym, nagminnie parając się spirytyzmem, wróżbiarstwem, mediumizmem, a więc praktykami surowo potępianymi przez Kościół katolicki, gdyż polegającymi de facto na inicjowaniu relacji z infernum. Reinkarnacja, karma, ewolucja, ciało eteryczne, wtajemniczenie, oświecenie, zaklęcia magiczne - to słowa najbardziej frekwencyjne w teozoficznym piśmiennictwie. Na gruncie polskim realizowały się one głównie w tajemniczym majątku Mężenin nad Bugiem, które od 1925 roku stało się matecznikiem i kultowym miejscem rodzimych teozofów. Tajemnicą poliszynela było to, że zakup tej nieruchomości został sfinansowany przez Józefa Piłsudskiego. W salach dworu odbywała się gabinetowa część rytualnych obrzędów, natomiast dworski park i polany były świadkami bardziej rozbudowanych ceremoniałów o proweniencji szamańsko-czarnoksięskiej (m.in. obserwowane przez miejscowych chłopów nocne przemarsze nagich postaci z pochodniami, czy dziwne zachowania mężenińskich gości zapadających w trans). W międzywojniu powszechną była wiedza, że w Mężeninie notorycznie dochodziło do erotycznych orgii. Rozgrywające się tam szokujące wówczas historie zostały utrwalone w jednym z wątków powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza pt. "Kariera Nikodema Dyzmy", gdzie główny bohater wcielił się w postać "Wielkiego Trzynastego", którego realnym pierwowzorem był gen. Michał Tokarzewski-Karaszewicz, znany z niepohamowanego popędu seksualnego i zaspokajania go za sprawą członkiń Liberalnego Kościoła Katolickiego. Tokarzewski-Karaszewicz (jako mason najwyższego, bo 33 stopnia wtajemniczenia, i członek kilku lóż wolnomularskich) został namaszczony kapłanem LKK przez zaprzyjaźnionego z nim Jamesa Ingalla Wedgwooda, pedofila urządzającego perwersyjne "schadzki miłosne" z młodymi chłopcami. Lożowym bratem Tokarzewskiego-Karaszewicza był także Janusz Korczak, który bardzo często korzystał z gościnnych progów mężenińskiego dworku i brał udział w wielu tajemniczych misteriach. Ba, Korczak organizował tam... kolonie dla swoich okrutnie doświadczonych przez los wychowanków. Po co tak naprawdę te biedne żydowskie dzieci jeździły do Mężenina? Kto i dlaczego opłacał im tam pobyt?

CDN

Krzysztof Zagozda



Strona główna

Indeks tekstów

Indeks nazwisk

Zagopedia!






Do czytelników: stąd zacznijcie podróż po tym serwisie!
 

Od prawie czterdziestu lat inwentaryzuję aktywność tajnych związków działających w polskiej przestrzeni publicznej, zarówno politycznej, jak i eklezjalnej.  Ostatnią dekadę  poświęciłem przede wszystkim odszukaniu odpowiedzi na następujące pytanie: jak to możliwe, że zmiany, które wprowadzono w Kościele w Polsce po Soborze Watykańskim II, nie spotkały się nie tylko z żadnym stanowczym sprzeciwem, ale nawet z jakąkolwiek kontestacją ze strony osób posiadających odpowiedni do tego autorytet i kompetencje. Posoborową rewolucję zaakceptowała cała kościelna hierarchia, funkcyjni duchowni szkół wszystkich rodzajów i poziomów, zwierzchnicy zakonów i zgromadzeń zakonnych żeńskich i męskich, członkowie kapituł katedralnych i rad kapłańskich, administracja kurialna, teologowie duchowni i świeccy. Ku swojemu zdziwieniu zauważyłem, że to temat tabu, że prawie nikt oprócz mnie nie stawia takich pytań. Mało tego, publicznie formułowane przeze mnie wątpliwości natrafiały na mur milczenia, a w krańcowych sytuacjach stawały się obiektem szyderstw. Wcale nie mam tu na myśli reakcji wyłącznie środowisk modernistycznych, ale również tych grup, które usilnie akcentują swoje zakorzenienie w katolickiej Świętej Tradycji. Cóż, sytuacja ta pozytywnie weryfikuje niestarzejącą się metodę kontrolowania przeciwników: jeśli nie możesz zatrzymać ich pochodu, to stań na jego czele. Wiedziony tym doświadczeniem trzymam się za dala od większości tzw. inicjatyw oddolnych.

Przed trzema laty natrafiłem na informację o powołanym do życia w 1914 roku Stowarzyszeniu Kapłanów Świeckich Miłości Apostolskiej, zwanych potocznie charystami. Odtąd wszystkie niepokojące mnie wątki dotyczące najnowszej historii Kościoła w Polsce - a do tej pory pozostające z sobą w pewnym nieładzie poznawczym - utworzyły ciąg logicznych powiązań personalno-organizacyjnych, czytelnie ilustrujących przebieg procesów "reformatorskich" przygotowujących kościelną substancję na nadejście teologicznej i liturgicznej "odnowy".  

Analiza zgromadzonej wiedzy umożliwia mi wnioskowanie, że odpowiedzialność za sprawne wdrożenie reform soborowych, a w ich konsekwencji za moralny i instytucjonalny rozkład Kościoła w Polsce, ponoszą duchowni i świeccy zorganizowani w ramach koterii charystycznej (od 1 września 1939 r. niejawnej), działający - według nomenkltury prawnej - wspólnie i w porozumieniu. Ich zaszłą i aktualną aktywność monitoruje niniejszy serwis. Jednocześnie staram się unikać oceny intencjonalności poczynań poszczególnych osób uwikłanych w antykatolicki spisek. Motywacje ich aktywności z pewnością bywały różne: od zamiaru celowego czynienia szkody Kościołowi, przez nieświadome wyrządzenie mu krzywdy w stanie ideowego zbałamucenia, aż do cynicznej gry podjętej w imię osiągnięcia wymiernych partykularnych korzyści.

Serwis ten ma charakter publicystyczny, stąd nie wypełnia standardów pracy naukowej. Choć nie jestem zawodowym historykiem, lecz filologiem, to doskonale zdaję sobie sprawę z potrzeby nadania prezentowanej tu wiedzy parametrów badawczych. Jeśli tylko okoliczności mi na to pozwolą, będę czynił to sukcesywnie w formule serii książkowej.

Przewiduję, że wśród czytelników tego serwisu znajdą się osoby lepiej obeznane, potrafiące uzupełnić zaprezentowane tu przeze mnie wydarzenia o nowe fakty. Za wielce prawdopodobną, a może i nawet pewną, uznaję obecność tutaj byłych bądź wciąż czynnych uczestników rzeczonego sprzysiężenia. Apeluję do nich: sami bądź za moim pośrednictwem ujawnijcie całą prawdę o tym, czego byliście uczestnikami lub świadkami. Być może to Wasza ostatnia szansa, by zadośćuczynić Bogu i ludziom. Gwarantuję Wam całkowitą anonimowość.

Credo in Deum Patrem omnipotentem, Creatorem caeli et terrae; et in Iesum Christum, Filium eius unicum, Dominum nostrum; qui conceptus est de Spiritu Sancto, natus ex Maria Virgine; passus sub Pontio Pilato, crucifixus, mortuus, et sepultus; descendit ad inferos; tertia die resurrexit a mortuis; ascendit ad caelos, sedet ad dexteram Dei Patris omnipotentis; inde venturus est iudicare vivos et mortuos. Credo in Spiritum Sanctum; sanctam Ecclesiam catholicam, sanctorum communionem; remissionem peccatorum; carnis resurrectionem; vitam aeternam. Amen.

Sub tuum praesidium confugimus, sancta Dei Genitrix, nostras deprecationes ne despicias in necessitatibus nostris, sed a periculis cunctis libera nos semper, Virgo gloriosa et benedicta, Domina nostra, Mediatrix nostra, Advocata nostra, Consolatrix nostra. Tuo Filio nos reconcilia, tuo Filio nos commenda, tuo Filio nos repraesenta.

Każdego, kto odwiedza to miejsce, proszę o choćby krótką modlitwę w mojej intencji.

Krzysztof Zagozda

Wszystkich czytelników serwisu  zachęcam do kontaktu ze mną: krzysztof@zagozda.info