X. Władysław Korniłowicz jako architekt nadwiślańskiej filii antykościoła
           Treść referatu wygłoszonego 31 maja 2024 roku podczas I Wiosennej Konferencji Katolickiej w Tarnowie.

               Pierwsza publikacja: 3 czerwca 2024 r.



    W dyskusjach poświęconych kondycji Kościoła katolickiego bardzo często podnoszone są kwestie zmian, do których doszło po Soborze Watykańskim II. Argumenty obrońców porządku przedsoborowego nadwyraz często neutralizowane są banalnym stwierdzeniem, że w Kościele istnieje ciągły rozwój, ciągła dynamika, że Duch Święty prowadzi nas ku nowemu, że nieustannie nas rozwija, wypychając z tego, co znamy. Podawany jest przykład Apostołów. Gdy zstąpił na nich Duch Święty, zaczęli robić rzeczy, o których wcześniej nigdy nawet nie pomyśleli. Oczywiście to wszystko jest prawdą, ale niecałą. Zapalczywi zwolennicy zmian zapominają bądź celowo przemilczają fakt, że ziemska reprezentacja Kościoła, a więc ludzie, którzy go tworzą, z nieprzeniknionego dopustu Bożego narażeni są na agitację i mamienie ze strony złego ducha, przeciwnika ich zbawienia. To on ich bałamuci, wprowadza w stan dezorientacji skutkującej podejmowaniem błędnych decyzji, których pierwszorzędnym przykładem jest grzech Adama i Ewy. W raju szatan posłużył się powierzchownością węża, natomiast w realiach ziemskich działa zwykle poprzez zmanipulowanych przez siebie ludzi. To oni próbują zakłócić Boski plan zbawczy, wydziedziczając z niego - pod pozorem teologicznie uzasadnionych reform - szerokie rzesze dotychczasowych wiernych Kościoła katolickiego. Nieprzypadkowo cały ciąg herezji nazwano reformacją, czyli rzekomym odnowieniem chrześcijaństwa za pomocą kuglarskich reform. Dziś mamy do czynienia z aktywnością wykorzystującą podobną nomenklaturę, z tą różnicą, że nie próbuje ona jawnie wyprowadzić wiernych z Kościoła katolickiego, ale tak przemienić jego jestestwo, by przestał być autentycznym mostem łączącym ziemię z Niebem.

    Egzegeza tej wywrotowej aktywności pozostawia dziś wiele do życzenia. Nawet w środowiskach szeroko rozumianej Tradycji katolickiej jest ona swoistym tematem tabu. Z jakichś powodów unika się jego drążenia, a niepisaną, ale powszechnie obowiązującą narracją jest ta o nieintencjonalnych błędach osób odpowiedzialnych za katastrofalny stan Kościoła. W złym tonie jest przekonywanie o istnieniu zorganizowanego spisku, czyli sprzysiężenia wielu osób, które w sposób zamierzony, działając wspólnie i w porozumieniu, dokonały i wciąż dokonują demontażu religii katolickiej we wszystkich jej aspektach. Jest to o tyle zaskakujące, że ujawnienie takiej wewnętrznej wrogiej konspiracji mogłoby nie tylko powstrzymać proces gnilny, ale i stać się bodźcem wystarczającym do rozpoczęcia sanacyjnego resetu.

    Owszem, do świadomych polskich katolików raz po raz docierają materiały sugerujące istnienie nici powiązań kościelnych rewolucjonistów ze strukturami międzynarodowego antykościoła, najczęściej z lożami wolnomularskimi. Z reguły są to jednak informacje wyrywkowe, szerokim łukiem omijające wydarzenia, które miały i wciąż mają miejsce nad Wisłą. Z tego powodu wielu może popaść w błędne wnioskowanie, że za wszystko, co złe w Kościele, odpowiedzialni są hierarchowie i duchowni z Włoch, Francji czy Niemiec.

    Z kolei wsłuchując się w sposób referowania problemu przez nielicznych polskich jego komentatorów nie sposób nie ulec wrażeniu, że koncentrują się oni na sprawach drugorzędnych, że brakuje im odwagi do pójścia pod prąd wszechobecnej poprawności. Boją się oni zauważyć, że pod ogólnikowym hasłem modernizmu kryją się konkretni ludzie posiadający imiona i nazwiska, eklezjalne i naukowe tytuły, zasiadający na kościelnych urzędach, często bardzo wysokich. Mało tego. Spora część z nich została już wyniesiona na ołtarze, a procesy beatyfikacyjne innych są mocno zaawansowane. Ta powszechnie stosowana przez modernistów praktyka ma raz na zawsze zamknąć usta wszystkim dociekającym Prawdy i przysposobić sobie ostateczny argument w ewentualnych sporach: kim ty jesteś, że oskarżasz Sługę Bożego, beatyfikowanego czy świętego? Łatwo im w ten sposób przygotować sobie grunt do postawienia zarzutu braku pokory, nieposłuszeństwa, czy nawet pozostawania poza Kościołem. Z własnego doświadczenia wiem, że wrogowie Prawdy z takiego narzędzia skwapliwie acz pokątnie korzystają, rozsiewając pocztą pantoflową takąże insynuacyjną narrację. Obawiają się natomiast publicznych debat. Jakiś czas temu jedno z wiodących środowisk uchodzących z tradycjonalistyczne zwróciło się do mnie z propozycją wzięcia udziału w dyskusji dotyczącej oceny dorobku x. Stefana Wyszyńskiego. Zapowiadanym adwersarzem miał być cieszący się powszechnym poklaskiem ksiądz profesor, znany z entuzjastycznych wypowiedzi na temat tzw. Prymasa Tysiąclecia. Niestety, z niewiadomych mi powodów do takiej debaty nigdy nie doszło. Mogę tylko domniemywać, że w ostatniej chwili - gdzieś wysoko - zapadła decyzja o przemilczeniu tematu mogącego zagrozić dalszym sukcesom osiąganym przez kościelnych rewolucjonistów. I tak wierni z Kościoła Nowego Adwentu mają być święcie przekonani, że zmiany, które zachodzą w ich świątyniach są samym dobrem, gdyż zapoczątkował je x. Stefan Wyszyński, natomiast wierni Tradycji mają pozostawać w błędnym przekonaniu o tym, jakoby był on hamulcowym zmian, do których zmuszał go posoborowy Watykan. Mamy tu do czynienia z propagandowym majstersztykiem: dwie przeciwstawne opcje darzą estymą tę samą osobę wychodząc z krańcowo innych, wręcz wykluczających się przesłanek.

    Dziś jednak nie będę koncentrował się na x. Stefanie Wyszyńskim, ale na tym, kogo nagminnie nazywał on swoim ojcem [cytuję]: „Wśród kapłanów, którym przypisuję największy wpływ na moje życie, w pierwszym rzędzie znajduje się ksiądz Władysław Korniłowicz […]. Temu kapłanowi zawdzięczam bardzo dużo”. A na czym polegał ten wpływ i co tak naprawdę mu zawdzięczał?

    Zanim zilustruję te wątki, warto bym wskazał okoliczności, w których inicjowała się kościelna aktywność x. Korniłowicza. Do warszawskiego seminarium duchownego wstąpił on w 1905 roku. Czas poprzedzający wybuch pierwszej wojny światowej był dla Kościoła na ziemiach rozebranej Rzeczpospolitej czasem wielopoziomowego chaosu w dużej mierze spowodowanego celową działalnością zaborców. To między innymi wówczas w sposób szalbierczy dokonano fałszywej odnowy zakonu mariańskiego, jedynego zakonu rdzennie polskiego. Z kolei w Kościele powszechnym miały miejsce wydarzenia, które zostały skwapliwie wykorzystane przez jego wewnętrznych wrogów. Mówię tu o reformach przeprowadzonych przez Piusa X a dotyczących muzyki i śpiewu kościelnego, brewiarza, prawa kościelnego. I choć papież ten zawsze bronił ortodoksji i niejednokrotnie zdecydowanie występował przeciwko modernistom, to jednak to oni okazali się górą w tym starciu. Zdominowali grupy robocze, które miały zrazu opiniować projekty wspomnianych reform, a potem wprowadzać je w życie zgodnie z intencjami Ojca Świętego. Grupy te zaczęły z sobą współpracować tworząc tzw. ruch liturgiczny, który śmiało można nazwać prekursorem Soboru Watykańskiego Drugiego. Takie wydarzenia jak sobór nie biorą się z niczego, do zorganizowania go potrzebne są siły i środki, przede wszystkim aktywni ludzie posiadający duże wpływy. Ruch liturgiczny potrafił skupić takich ludzi. Do najważniejszych haseł podnoszonych przez uczestników ruchu liturgicznego należało skrócenie dystansu między kapłanami a ludem, korzystanie z doświadczeń innych religii chrześcijańskich, wprowadzenie nowych form apostolstwa świeckich oraz powrót do wspólnoty liturgicznej pierwszych chrześcijan, czyli przede wszystkim takie zreformowanie Mszy Świętej, jakie po latach zrealizowało się w Novus Ordo Missae. Na samych hasłach wówczas się nie kończyło. Duchowni należący do ruchu liturgicznego lub sympatyzujący z nim zaczęli wprowadzać – zrazu po kryjomu – nowinki do odprawianych przez siebie Mszy Świętych. I tak pierwszą Mszę Świętą sprawowaną twarzą do ludu odprawiono we Francji już w latach 20-tych XX wieku (w Polsce w latach 30-tych). Ta liturgiczna samonapędzająca się samowolka była możliwa z powodu rozluźnienia dyscypliny kościelnej. Przypominam, że tuż po śmierci Piusa X nowy papież, czyli Benedykt XV, rozwiązał Sodalitium Pianum, tajną sieć informacyjną Stolicy Apostolskiej, przekazującej do Watykanu wiedzę o uczestnikach spisku modernistycznego i osobach podejrzanych o szerzenie tej potępionej doktryny. Wśród osób inwigilowanych był m.in. Angelo Roncalli, znany później jako Jan XXIII.

    Matecznikami modernistycznego ruchu liturgicznego początkowo były zachodnioeuropejskie klasztory i uniwersytety. Jednen z nich, uniwersytet w szwajcarskim Fryburgu, był szczególnie popularny wśród Polaków. To właśnie tam 1906 roku, a więc w rok po rozpoczęciu nauki w warszawskim seminarium duchownym, trafił kleryk Władysław Korniłowicz. Ciekawe światło na polski aspekt tego uniwersytetu rzuca wydana w Warszawie w 1909 roku broszura zatytułowana „Uniwersytet we Fryburgu Szwajcarskim”, a napisana przez Henryka Hilchena, jej studenta, późniejszego księdza. Stwierdził on w niej, że równolegle z nim studiowało tam 110 Polaków, z czego większość była bezwyznaniowa, co może wskazywać na ich żydowskie pochodzenie. Ksiądz Korniłowicz pochodził z rodziny mało religijnej, wręcz wolnomyślicielskiej. Edward, jego ojciec, blisko zaprzyjaźniony był z Rafałem Radziwiłłowiczem, wielkim mistrzem masońskiego obrządku Wielkiego Wschodu. W środowisku rodzinnym księży katolickich nazwywano „szamanami”.

     We wspomnianej tu książce Hilchena ukryta jest prawdziwa bomba. Otóż do Watykanu miały docierać donosy o tym, że katolicki uniwersytet we Fryburgu, a szczególnie jego wydział teologiczny, stał się kuźnią modernizmu. Jednakże wkrótce ze Stolicy Apostolskiej nadszedł list, w którym pochwalono pracę wykładowców teologii, a tym samym zamknięto usta wszystkim oskarżycielom!

     W 1914 roku, a więc tuż przed opuszczeniem przez Władysława murów szwajcarskiej uczelni, doszło do wydarzenia, które odcisnęło niezwykle silne piętno na współczesnej historii Kościoła katolickiego w Polsce. Trzydziestoletni wówczas x. Korniłowicz wraz z innym studentem fryburskim, siedem lat młodszym Antonim Bogdańskim, stali się twarzami inicjatywy zmierzającej do powołania do życia zorganizowanej struktury o charakterze mafijnym, której przestrzenią działania miał być Kościół katolicki funkcjonujący na ziemiach wchodzących w skład byłej Rzeczpospolitej. Nie był to ich projekt. Ktoś tych księży wybrał, a potem użyczył sił i środków na prężną działalność. Przedsięwzięcie powiodło się nad wyraz dobrze. Księża charyści, bo o nich tu mowa, pączkowali i robili kariery w Kościele. Ich udziałem masowo stawały się sakry, kurie i profesorskie katedry (biskupi: Antoni Pawłowski, Franciszek Krupa-Korszyński, Stanisław Czajka, Stefan Wyszyński). To charyści bądź związane z nimi osoby stały się wyłącznymi opiekunami trzech ważnych dla Kościoła w Polsce kobiet: s. Faustyny Kowalskiej (s. Zofia Steinberg z Lasek), Rozalii Celakówny (o. Zygmunt Dobrzycki) i Wandy Malczewskiej (x. Grzegorz Augustynik). Wszystkie znane nam dziś a firmowane ich nazwiskami przekazy o charakterze proroczym, przechodziły w całości przez charystyczne ręce. Nie wiemy, ile i co z tych tekstów ma oryginalne pochodzenie. Charyści i ich współpracownicy byli drożdżami polskiego modernistycznego ciasta. Dzięki temu trafiali i wciąż trafiają na ołtarze. Nie powstrzymała ich żadna z wojen światowych, nie przeszkodzili komuniści, ani antyklerykalizm III RP. Mówiło się o nich i wciąż mówi w samych superlatywach. Warto w tym miejscu przypomnieć fakt zadziwiający. Otóż w 1938 roku x. Antoni Bogdański, jeden ze wspomnianych dwóch założycieli charystów a zarazem seminaryjny profesor x. Stefana Wyszyńskiego (sekretarza generalnego charystów), na łożu śmierci oznajmił mu, że niedługo zostanie prymasem Polski. Skąd x. Bogdański miał już wówczas - czyli na dziesięć lat przed faktem - taką wiedzę? Wszak x. Wyszyński nie był wtedy nawet biskupem, a jego niezwykle szybka kariera nie byłaby możliwa bez zagadkowych śmierci dwóch ważnych hierarchów: prymasa Hlonda i bp. Łukomskiego. Czyżby x. Bogdański przepowiadał przyszłość, czy może po prostu... ją znał? Wiele wskazuje na to, że ścieżka kariery x. Wyszyńskiego została bardzo wcześnie jasno określona przez jego wpływowych promotorów. Czy znał ją również x. Władysław Korniłowicz, któremu x. Wyszyński, jak sam zaznaczał, zawdzięczał bardzo wiele i nazwywał swoim duchowym ojcem? Nie mam wątpliwości, że tak właśnie było. I jeszcze jedno: czy tylko zwykłym zbiegiem okoliczności było to, że obaj założyciele charystów opiekowali się x. Wyszyńskim przez początkowy etap jego eklezjalnej kariery, czyli x. Bogdański we włocławskim seminarium duchownym, a x. Korniłowicz na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, a potem w podwarszawskich Laskach?

      W 1916 roku x. Władysław Korniłowicz, już jako charysta osiadł w Warszawie. Jako jeden z pierszych polskich księży tworzył tam zaczątki wspomnianego ruchu liturgicznego i wspólnot ekumenicznych złożonych z wszelkiej maści schizmatyków, heretyków, masonów z YMCA, talmudycznych i kabalistycznych Żydów, itd. Byli to m.in. Zofia Landy (późniejsza franciszkanka – s. Teresa), Zofia Sokołowska (późniejsza franciszkanka – s. Katarzyna), Franciszek Tencer, Rafał Blüth, Zygmunt Serafinowicz, Jerzy Liebert. Jako ciekawostkę zapodam, że do 2013 roku członkiem polskiej rady krajowej YMCA i zarządcą jej majątku był Marian Banaś, obecny prezes Najwyższej Izby Kontroli). Jedną z najbliższych jego współpracownic była - wspomniana przeze mnie w kontekście s. Faustyny Kowalskiej - Zofia Steinberg (znana później jako s. Katarzyna z Lasek, ochrzczona przez x. Korniłowicza 23 marca 1926 roku, gdy miała 28 lat). Zresztą całą menażerię konwertytek z judaizmu na katolicyzm x. Korniłowicz wprowadził jakiś czas później pod skrzydła s. Róży Czackiej do Lasek.

     Na przełomie lat 1920/1921 jako sekretarz arcybiskupa Sapiehy odbył dwumiesięczną podróż do Austrii, Włoch, Francji i Belgii. Poznał wówczas osobiście wybitnych przedstawicieli ruchu liturgicznego, lewicy katolickiej, personalizmu chrześcijańskiego neotomizmu – m.in. kard. Desire Merciera (Dezire Mersie) oraz Jacques’a Maritaina (Żaka Maritą). Niektórych z nich potem gościł w Laskach. Szwajcarski kardynał Charles Journet, również wychowanek Fryburga, uczestnik Soboru Watykańskiego II tak w 1945 roku napisał o Laskach: „Spotkaliśmy w pewnym zakątku Polski (…) Kościół prawdziwie franciszkański. Przyjmuje on życzliwie wszelkie nędze ciała i duszy, a jednocześnie wszelkie poszukiwania sztuki najbardziej nowoczesnej. Pełen jest cudownego poszanowania pragnień papieża i wymagań liturgii, lecz również wspaniale wolny od wszelkiego formalizmu, wolny jak obłok na niebie. Nie ma twardości ni wzgardy dla Żydów (…). Nie zna kłamstwa, jest szczery aż do przesady. Umie myśleć o komunistach, nie by ich przeklinać, lecz by ich nawiedzać w więzieniu, by gromadzić nad ich głowami węgle miłości i roztopić gorycz i bunty ich dusz. Nigdy nie miał ducha zakrystii, ale serce jego bije szerokim tętnem wielkiego Kościoła powszechnego i otwiera się (…) na wszystkie cierpienia Kościoła, na wszystkie jego niepokoje i na wszystkie nadzieje”.

    W latach 1922-1930 pracował na Katolickim Uniwersytecie Warszawskim, gdzie wykładał – a jakże – liturgikę! Równolegle zaczął zaczął zbliżać się do szlachetne – tak na tę chwilę je oceniam - inicjatyw Róży Czackiej, realizujących się w powołaniu Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża oraz Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi. Niestety, z racji jej ograniczeń powodowanych utratą wzroku stała się łatwym i niezmiernie cennym łupem dla środowisk modernistycznych. Jak doszło do przejęcia obu tych z gruntu katolickich projektów i jak stały się one centralną wylęgarnią wielogłowych hydr rozsadzających Kościół w Polsce?

    Decydujące okazały się trzy wydarzenia. Powodowana podszeptami doradców s. Czacka zdecydowała się na to, by założonego przez siebie Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi nie wprowadzać pod jurysdykcję kościelną, ale pozostawić go jako instytucję świecką. W 1920 r. s. Czacka dokonała zmiany zarządu tego Towarzystwa, wprowadzając doń x. Korniłowicza i jego znajomych. Jak to się stało, że oboje poznali się? Rzecz wygląda dość zagadkowo. Pierwszym duchowym przewodnikiem (od 1915 roku) dla podejmowanych przez s. Czacką dzieł był profesor dogmatyki, x. Władysław Krawiecki, przedstawiany w źródłach jako kapłan należący do solidnej, ale staroświeckiej formacji. Później, w nierozpoznanych jak dotąd przeze mnie bliżej okolicznościach, u boku x. Krawieckiego zaczął nagle pojawiać się x. Władysław Korniłowicz. W tym czasie x. Krawiecki zachorował (m.in. zaburzenia mowy), a x. Korniłowicz stał się jego opiekunem, pomagając mu podczas celebracji Mszy Świętych. X. Krawiecki zmarł po długich cierpieniach (oficjalnie z powodu guza mózgu) dnia 20 lipca 1920 r. mając zaledwie 39 lat. Od tej chwili x. Korniłowicz na stałe zajął jego miejsce u boku Róży Czackiej i stał się najważniejszym moderatorem jej dzieł, wprowadzając do nich "swoich ludzi". To ta kompania skutecznie odżegnała s. Czacką od wcześniejszego postanowienia, by cały ośrodek niewidomych podporządkować Kościołowi. Odtąd w Laskach mamy sporą osobliwość: w jednym miejscu funkcjonują i przeplatają się dwie instytucje o różnych rodowodach: kościelna (Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża) i świecka (Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi). Fakt ten miał ważną zaletę dla x. Korniłowicza i jego środowiska: dawał mu oczekiwaną niezależność finansową i organizacyjno-merytoryczną, niezwykle istotną dla jego podstępnych zamysłów, ale przede wszystkim idealny kamuflaż i azyl. Choć już przed wybuchem wojny Laski stały się przytuliskiem dla intelektualnej elity pozornie zasymilowanych środowisk żydowskich, to dopiero pod opieką x. Wyszyńskiego ich reformatorskie aspiracje nabrały niebagatelnego rozpędu.

    Z x. Korniłowiczem związane jest jeszcze jedno wydarzenie ważne dla losów Polski, bo współtworzące legendę wielkiego zdrajcy – Józefa Piłsudskiego. Otóż to ten ksiądz uroczyście zaświadczył, że na własne oczy widział oryginalny dokument potwierdzający rekonwersję marszałka na katolicyzm oraz udzielił mu – za życia – ostatniego namaszczenia. Rotmistrz Aleksander Hrynkiewicz, adiutant marszałka Józefa Piłsudskiego, relacjonując ostatnie godziny życia swojego pryncypała, napisał: Godz. 20.05. Przybył gen. Sławoj-Składkowski, przybył również ksiądz Korniłowicz, przywieziony z prowincji przez dr. Stefanowskiego. – Czy w Warszawie brak księży? Na pierwszy rzut oka zupełnie zasadną wydaje się być wątpliwość wyrażona w tej notatce. Ośrodek w Laskach, z którego przywieziono x. Korniłowicza, dzieli od Belwederu odległość około dwudziestu kilometrów. W bezpośrednim sąsiedztwie konającego Piłsudskiego posługiwało przynajmniej kilkudziesięciu kapłanów parafialnych. Jasny z tego wniosek, że wyprawa po x. Korniłowicza nie mogła być dziełem przypadku. Warto w tym miejscu przypomnieć, że marszałek nie posiadał wówczas osobistego kapelana (ponoć x. Korniłowicz otrzymał taką propozycję, ale odmówił), a kontakty towarzyskie utrzymywał głównie z x. Henrykiem Ciepichałłem, pijarem, który w 1923 r. przeszedł na luteranizm (paradoksalnie to właśnie on zaświadczał, że w roku 1916 na jego ręce Józef Piłsudski złożył akt wyrzeczenia się protestantyzmu i powrotu do wiary rzymskokatolickiej). Ostatnią osobą pełniącą taką funkcję był x. Marian Tokarzewski (blisko spokrewniony z gen. Michałem Tokarzewskim-Karaszewiczem, masonem i okultystą, zaufanym współpracownikiem Piłsudskiego). Jednak pod wpływem wydarzeń zamachu majowego wycofał się on z posługiwania elitom politycznym i przeniósł się do Grodziska Mazowieckiego. Tu i ówdzie można natrafić na informację, że Józefa Piłsudskiego łączyły związki krwi z x. Korniłowiczem. Gdyby było to prawdą, uprościłoby nam analizę tego wątku, przy okazji otwierając inne, zapewne równie atrakcyjne. Skoro jednak nie potrafię żadnym faktem potwierdzić takiego pokrewieństwa, powyższą ewentualność - silnie rokującą - tylko tu sygnalizuję.

    Oficjalną wersję okoliczności, które sprawiły, że x. Korniłowicz znalazł się przy konającym Ziuku, przedstawił x. Wyszyński w liście do Jana Gaździckiego (kopia dostępna pod tym tekstem), datowanym na 6 czerwca 1977 roku. Czytamy w nim (zachowuję oryginalną pisownię): Ks. Władysław Korniłowicz, człowiek wysokiej kultury duchowej i sumienności opowiadał mi dwa razy to, co następuje: Udzielał on sakramentu małżeństwa synowi Wacława Sieroszewskiego. Na przyjęciu u pp. Sieroszewskich spotkał się Ks. Korniłowicz z Marszałkiem Piłsudskim. Zwrócił się on do Ks. Prała Korniłowicza z następującymi słowami: "Ksiądz Prałat tak rzetelnie przygotował Młodych do sakramentu małżeństwa. Proszę pamiętać i o mnie, gdy przyjdzie chwila na ostatnią przysługę". Był przy tym obecny dr Antoni Stefanowski, którego i ja znałem z najlepszej strony. Zanim przytoczę dalszy ciąg tego listu, na krótko pochylę się nad postaciami, których nazwiska zostały tu wymienione.

      Mowa tu o ślubie zawartym 30 kwietnia 1927 roku w warszawskim kościele pw. św. Aleksandra na pl. Trzech Krzyży przez Barbarę Wrzosek i Władysława Józefa Sieroszewskiego (przyjęcie weselne odbyło się w Hotelu Europejskim). W imieniu Kościoła katolickiego przyrzeczenia małżeńskie odebrał x. Korniłowicz. Ojciec pana młodego, Wacław Sieroszewski, to prominentny wolnomularz (prawdopodobnie inicjowany w Paryżu ok. 1910 roku), człowiek działający w bliskim otoczeniu Piłsudskiego, funkcyjny tajnej organizacji "Orzeł Biały", która zwalczała wrogów polityki marszałka. Nie mogło zatem nikogo dziwić, że już w osiem miesięcy po ślubie, tuż po zdaniu egzaminu sędziowskiego, Władysław Józef otrzymał posadę podprokuratora przy Sądzie Okręgowym w Warszawie, która - jak się poźniej okazało - była wstępem do jego wyjątkowo szybkiej kariery. Nie mam pojęcia, skąd u Piłsudskiego konstatacja o "rzetelnym przygotowaniu" młodych do ślubu. Słowa te (jeśli sam przekaz o nich jest zgodny z rzeczywistością) najprawdopodobniej były zwykłą kurtuazją. Zastanawiam się tylko nad religijnością pana młodego, bo skoro był absolwentem gimnazjum im. Mikołaja Reja prowadzonego przez Zbór Ewangelicko-Augsburski w Warszawie, to do katolicyzmu mogło być mu dość daleko. Jest jeszcze jeden niezwykle istotny fakt potwierdzający moje wątpliwości. Otóż ojcem chrzestnym urodzonego w 1900 r. Władysława Józefa Sieroszewskiego był... Józef Piłsudski, który rok wcześniej dokonał oficjalnej konwersji właśnie na luteranizm! Logika dat podpowiada, że chodziło o chrzest właśnie w tym heretyckim zborze. Być może rzymskokatolicki obrządek ślubu został wyegzekwowany przez pannę młodą lub jej rodziców. Nic jednak o nich nie wiem. Kojarzy mi się tylko informacja, że mieszkaniec stolicy o nazwisku Wrzosek był członkiem Polskiego Towarzystwa Teozoficznego i Polskiej Loży-Matki Międzynarodowego Mieszanego Zakonu Masońskiego "Prawo Człowieka", którą zarządzała okultystka Wanda Dynowska. Ze środowiska tego wyłonił się tajemniczy Teozoficzny Związek Służenia Polsce, czuwający nad przygotowaniami i przebiegiem zamachu majowego 1926 roku! To ezoteryści od Dynowskiej byli łącznikami między Piłsudskim a posłusznymi mu oficerami dowodzącymi rebalianckimi oddziałami wojskowymi. Warszawska kamienica przy ulicy Moniuszki, w której mieszkała wówczas Dynowska, stała się jedną z baz dowódców marszałka. Organizowano tam wyżywienie i wsparcie dla żołnierzy. W tym budynku nocował Bolesław Wieniawa­ Długoszowski a prawdopodobnie i sam Piłsudski. Czy Barbarę Wrzosek cokolwiek łączyło z teozofem J. Wrzoskiem (nie był to jej ojciec)? Rzecz jasna państwo młodzi mogli poznać się w różnych okolicznościach, ale muszę tu odnotować duże prawdopodobieństwo ich zetknięcia się w kontekstach o proweniencji wolnomularskiej. A może w podobnej scenerii któraś ze stron, względnie obie, spiknęła się z x. Korniłowiczem i nawiązała z nim przyjacielskie relacje? Trudno mi bowiem wyobrazić sobie, by na ślub zaproszono przypadkowego kapłana z prowincji. Cały czas musimy pamiętać, że poruszamy się wśród elity władzy silnie sfraternizowanej z wyższym rangą duchowieństwem wspierającym rządy Piłsudskiego. Wybór x. Korniłowicza jest dla nas ważną wskazówką i sygnałem świadczącym o jego popularności w kręgach warszawskiego, strojącego się na pokaz w katolickie szaty, establishmentu.

     Pozostaje nam jeszcze rzut oka na ostatnią z postaci wymienionych w przytoczonym fragmencie listu x. Wyszyńskiego. Skoro Antoniego Stefanowskiego x. Korniłowicz znał "z najlepszej strony", to musiały ich łączyć relacje choćby ciut bardziej rozbudowane niż kontakty okazjonalne. A z jakiej strony my poznajemy Stefanowskiego? W interesujących nas kontekstach pojawia się on jako uczestnik przygotowań do zamachu majowego, czynionych w kręgach wolnomularzy rytu szkockiego, głównie w mieszkaniu masona Mieczysława Michałowicza, członka Loży-Matki Kopernik. Ciekawe światło na postać Stefanowskiego rzucają - przywołane już na wstępie tego tekstu - notatki rtm. Aleksandra Hrynkiewicza. Relacjonując okoliczności ostatnich chwil życia marszałka, przy godz. 19.20. zapisał wielce zastanawiającą uwagę: Dr Stefanowski zawsze miał więcej uwagę zwróconą na stronę duchową Komendanta, aniżeli fizyczną, do której był przecież powołanym. Jak należy te słowa interpretować? Według mnie wyraźnie podkreślają to, że obecność Stefanowskiego u boku Piłsudskiego miała zaskakująco inny wymiar, niżby wynikało to z racji wykonywanego przez niego zawodu. Kiedy zagłębimy się w mniej sztampowe biografie marszałka, przekonamy się, że na co dzień parał się on praktykami ezoterycznymi różnej maści. Codzienne pasjanse, częste seansy spirytystyczne, ćwiczenia telepatyczne i choćby doskonalenie czytania w myślach innych osób - to ulubione zajęcia Piłsudskiego. Oczywiście nie pozostały one bez wpływu na jego duchowość. Wiele osób dostrzegało w nim "dziwny urok" czy "magnetyczną siłę" nieznanego pochodzenia. Jego życiowa droga wyklucza, by był to dar otrzymany od Boga. Piłsudski otaczał się ludźmi będącymi mocno na bakier z nauką Kościoła katolickiego. Zdecydowana większość jego bliższych bądź dalszych współpracowników była do cna zdemoralizowana i urzeczywistniała całą galerię grzechów godzących w Dekalog. Kogóż nie było w tej menażerii! Wolnomularze, apostaci, ateusze, teozofowie, heretycy, rozwodnicy, rozpustnicy, nierządnice, okultyści - wszyscy oni stanowili swoisty Antykościół, w którym Piłsudski czuł się jak ryba w wodzie. W tych okolicznościach całkiem wiarygodnie brzmią pojawiające się od czasu do czasu informacje o tym, że marszałek był osobą opętaną. Jeśli zatem Hrynkiewicz upatrywał w Stefanowskim lekarza duchowego (notabene czynności medyczne przy umierającym Piłsudskim wykonywali inni lekarze: prof. Włodzimierz Mozołowski i mjr Mieczysław Lepecki), to nieodparcie nasuwają się tu skojarzenia z funkcją mentalnego, ezoterycznego mentora, jakich sporo zauważamy w otoczeniu ludzi dysponujących wielkimi wpływami politycznymi.

    Pojawiająca się gdzieniegdzie informacja, że to właśnie x. Korniłowicz otrzymał i odrzucił propozycję objęcia funkcji kapelana marszałka, przemożnie wzmacnia podejrzenie o łączącej ich bardzo bliskiej znajomości, ba nawet przyjaźni. Co więcej, to właśnie x. Korniłowicz zaświadczał, że trzymał w swoich rękach tajny akt rekonwersji Piłsudskiego na katolicyzm, zapisany 27 lutego 1916 roku w... osobistym pamiętniku wspomnianego już x. Ciepichałły, który tak to wydarzenie relacjonował: Akt spisałem na własne żądanie Komendanta nie w księdze głównej (księga czynności) 1 p. p., lecz w swoim pamiętniku, aby rzecz cala zachowała się w tajemnicy. Tak więc oprócz mało wiarygodnych, dyspozycyjnych przybocznych marszałka (x. Henryk Ciepichałł, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Kazimierz Sosnkowski), tylko x. Korniłowicz poświadczał, że taki dokument naprawdę istniał! Nikt inny oryginału nie widział na oczy (fotokopia przechowywana jest w Nowym Jorku). Podobnie rzecz się ma z drugim rzekomym, już formalnym powrotem Piłsudskiego na łono Kościoła katolickiego, który to miał dokonać się przed jego katolickim ślubem (25 października 1921 roku) z Aleksandrą Szczerbińską. I tu historia się powtarza. X. Korniłowicz poświadczał, że widział ten dokument! Temat ten dogłębnie analizował x. Józef Warszawski. Doszedł on do wniosku, że brakuje dostatecznych dowodów na rekonwersję marszałka na katolicyzm, a więc istnieją zasadne wątpliwości, czy przyjęcie ostatnich sakramentów przez Piłsudskiego było zgodne z przepisami prawa kanonicznego. Stąd tak istotne jest świadectwo złożone przez x. Korniłowicza. Nie chodzi tu o szczegółową analizę religijności Ziuka, ale o wskazanie kilku faktów stawiających pod dużym znakiem zapytania jego katolicyzm, a zarazem o wartość świadectwa dawanego przez x. Korniłowicza. Trudno byłoby utrzymać poparcie dla marszałka, a potem budować jego legendę w świetle ujawnienia prawdy o apostazji. X. Warszawski utrzymywał, że kapłani katoliccy winni odmawiać odprawiania Mszy Świętej za duszę Piłsudskiego. Czy kompletnym wymysłem jest koszmarna, popularna przed wojną anegdota, jak to gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski przystawił pistolet do głowy arcybiskupa Adama Stefana Sapiehy, wymuszając na nim zgodę na wawelski pochówek swojego pryncypała? X. Korniłowicz powagą swojej sutanny poświadczał, że Piłsudski na pogrzeb taki zasłużył.

    Skąd x. Wyszyński wziął się w Laskach? Oficjalna nieweryfikowalna narracja każe wierzyć, że to bp Michał Kozal (szybko zginął w Dachau) zalecił x. Wyszyńskiemu opuszczenie diecezji włocławskiej i ukrywanie się przed Niemcami. Schronienie znajdował w miejscach zawiadywanych przez siostry z Lasek, a zatem przez x. Korniłowicza, z którym od dawna łączyła go duża zażyłość (m.in. współzarządzanie spiskiem charystów). Jego trzyletni pobyt w samych Laskach implikuje wiele znaków zapytania. Czym bowiem wytłumaczyć fakt, że osoba poszukiwana przez Niemców za kryjówkę obrała sobie miejsce, w którym przebywało bardzo dużo zakonnic-Żydówek i ochoczo z nimi fotografuje się? To wszak trochę tak, jak z obawy przed deszczem zanurzylibyśmy się w rzece. Mało, wręcz zero w tym logiki. A to jeszcze nie wszystko. Ponoć w czasie powstania warszawskiego w laskowskim ośrodku równolegle przebywali ranni powstańcy i... niemieccy żołnierze, którzy nikomu nie wyrządzili żadnej krzywdy. W obliczu dantejskich scen rozgrywających się tuż za miedzą wyglądało to wszystko bardzo baśniowo. Być może wojenny casus Lasek jest potwierdzeniem dla stawianych tu i ówdzie tez, jakoby Niemcy oszczędzali ludność żydowską przynależną do sekty Jakuba Franka. Jest to jednak temat wymagający długiego wprowadzenia merytorycznego i być może rozwinę go przy innej okazji.

    U sióstr w Laskach znajduje się archiwum x. Władysława Korniłowicza (AWK), mózgu charystów, prekursora SVII, promotora x. Wyszyńskiego. Można zakładać, że dokumenty zgromadzone w tym archiwum miałoby moc wywrócenia do góry nogami powszechnie dziś akceptowalnej wersji najnowszej historii Kościoła w Polsce. A może nie tylko Kościoła? Z Laskami w dziwny sposób związana była prawie cała powojenna elita żydowska. Wszak taka Luna Brystygierowa odwiedzała Laski w okresie, kiedy pracowała w partyjnym archiwum. Być może żydowskim siostrzyczkom, swoim rodaczkom, które znała jeszcze sprzed wybuchu wojny, przekazała w depozyt najważniejsze dokumenty zgromadzone w czasie swojej krwawej kariery. To one miały zagwarantować jej (i nie tylko jej?) nietykalność. Antoni Marylski [wieloletni prezes Zakładu Niewidomych w Laskach, późniejszy duchowny] opowiadał nie tylko o kilku już wizytach Luny, która, „jak się wyraził, »szuka Boga«”, ale stwierdził też, że „p. Brystyger to bardzo zdolna kobieta, tytan pracy i nauki, siedziała przed ’39 rokiem w więzieniu razem z [Sewerynem] Ebnerem” (Ebner, pochodzący z żydowskiej rodziny, najpierw został komunistą, a po 1956 r. katolikiem i odwiedzał Laski). Gęstą mgłą tajemnicy owiane są kontakty Krwawej Luny z x. Stefanem Wyszyńskim oraz Marią Okońską, szefową słynnych Ósemek, towarzyszek posługi x. Wyszyńskiego.

   W 2019 r. Franciszek zatwierdził dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych uznający heroiczność cnót ks. Władysława Korniłowicza, współzałożyciela Lasek i apostoła inteligencji. Do jego beatyfikacji potrzebny jest już tylko cud za jego wstawiennictwem. Ze środowiska Lasek beatyfikowani już zostali: s. Róża Czacka oraz x. Stefan Wyszyński. Na różnych etapach przygotowań pozostają procesy: x. Aleksandra Fedorowicza, x. Tadeusza Fedorowicza, x. Jana Ziei, x. Antoniego Marylskiego. Kto po nich? Hurtowe wynoszenie na ołtarze kolejnych wiodących przedstawicieli ośrodka w Laskach ma raz na zawsze zakończyć jakiekolwiek spekulacje stawiające go w negatywnym świetle. Laski mają na zawsze pozostać laurką i hymnem pochwalnym dla tych wszystkich, którzy doprowadzili nieświadomych wiernych na skraj przepaści egzystencjonalnej i eschatologicznej.



 
Krzysztof Zagozda



Strona główna

Indeks tekstów

Indeks nazwisk

Zagopedia!






Do czytelników: stąd zacznijcie podróż po tym serwisie!
 

Od prawie czterdziestu lat inwentaryzuję aktywność tajnych związków działających w polskiej przestrzeni publicznej, zarówno politycznej, jak i eklezjalnej.  Ostatnią dekadę  poświęciłem przede wszystkim odszukaniu odpowiedzi na następujące pytanie: jak to możliwe, że zmiany, które wprowadzono w Kościele w Polsce po Soborze Watykańskim II, nie spotkały się nie tylko z żadnym stanowczym sprzeciwem, ale nawet z jakąkolwiek kontestacją ze strony osób posiadających odpowiedni do tego autorytet i kompetencje. Posoborową rewolucję zaakceptowała cała kościelna hierarchia, funkcyjni duchowni szkół wszystkich rodzajów i poziomów, zwierzchnicy zakonów i zgromadzeń zakonnych żeńskich i męskich, członkowie kapituł katedralnych i rad kapłańskich, administracja kurialna, teologowie duchowni i świeccy. Ku swojemu zdziwieniu zauważyłem, że to temat tabu, że prawie nikt oprócz mnie nie stawia takich pytań. Mało tego, publicznie formułowane przeze mnie wątpliwości natrafiały na mur milczenia, a w krańcowych sytuacjach stawały się obiektem szyderstw. Wcale nie mam tu na myśli reakcji wyłącznie środowisk modernistycznych, ale również tych grup, które usilnie akcentują swoje zakorzenienie w katolickiej Świętej Tradycji. Cóż, sytuacja ta pozytywnie weryfikuje niestarzejącą się metodę kontrolowania przeciwników: jeśli nie możesz zatrzymać ich pochodu, to stań na jego czele. Wiedziony tym doświadczeniem trzymam się za dala od większości tzw. inicjatyw oddolnych.

Przed trzema laty natrafiłem na informację o powołanym do życia w 1914 roku Stowarzyszeniu Kapłanów Świeckich Miłości Apostolskiej, zwanych potocznie charystami. Odtąd wszystkie niepokojące mnie wątki dotyczące najnowszej historii Kościoła w Polsce - a do tej pory pozostające z sobą w pewnym nieładzie poznawczym - utworzyły ciąg logicznych powiązań personalno-organizacyjnych, czytelnie ilustrujących przebieg procesów "reformatorskich" przygotowujących kościelną substancję na nadejście teologicznej i liturgicznej "odnowy".  

Analiza zgromadzonej wiedzy umożliwia mi wnioskowanie, że odpowiedzialność za sprawne wdrożenie reform soborowych, a w ich konsekwencji moralny i instytucjonalny rozkład Kościoła w Polsce, ponoszą duchowni i świeccy zorganizowani w ramach koterii charystycznej (od 1 września 1939 r. niejawnej), działający - według nomenkltury prawnej - wspólnie i w porozumieniu. Ich zaszłą i aktualną aktywność monitoruje niniejszy serwis. Jednocześnie staram się unikać oceny intencjonalności poczynań poszczególnych osób uwikłanych w antykatolicki spisek. Motywacje ich aktywności z pewnością bywały różne: od zamiaru celowego czynienia szkody Kościołowi, przez nieświadome wyrządzenie mu krzywdy w stanie ideowego zbałamucenia, aż do cynicznej gry podjętej w imię osiągnięcia wymiernych partykularnych korzyści.

Serwis ten ma charakter publicystyczny, stąd nie wypełnia standardów pracy naukowej. Choć nie jestem zawodowym historykiem, lecz filologiem, to doskonale zdaję sobie sprawę z potrzeby nadania prezentowanej tu wiedzy parametrów badawczych. Jeśli tylko okoliczności mi na to pozwolą, będę czynił to sukcesywnie w formule serii książkowej.

Przewiduję, że wśród czytelników tego serwisu znajdą się osoby lepiej obeznane, potrafiące uzupełnić zaprezentowane tu przeze mnie wydarzenia o nowe fakty. Za wielce prawdopodobną, a może i nawet pewną, uznaję obecność tutaj byłych bądź wciąż czynnych uczestników rzeczonego sprzysiężenia. Apeluję do nich: sami bądź za moim pośrednictwem ujawnijcie całą prawdę o tym, czego byliście uczestnikami lub świadkami. Być może to Wasza ostatnia szansa, by zadośćuczynić Bogu i ludziom. Gwarantuję Wam całkowitą anonimowość.

Credo in Deum Patrem omnipotentem, Creatorem caeli et terrae; et in Iesum Christum, Filium eius unicum, Dominum nostrum; qui conceptus est de Spiritu Sancto, natus ex Maria Virgine; passus sub Pontio Pilato, crucifixus, mortuus, et sepultus; descendit ad inferos; tertia die resurrexit a mortuis; ascendit ad caelos, sedet ad dexteram Dei Patris omnipotentis; inde venturus est iudicare vivos et mortuos. Credo in Spiritum Sanctum; sanctam Ecclesiam catholicam, sanctorum communionem; remissionem peccatorum; carnis resurrectionem; vitam aeternam. Amen.

Sub tuum praesidium confugimus, sancta Dei Genitrix, nostras deprecationes ne despicias in necessitatibus nostris, sed a periculis cunctis libera nos semper, Virgo gloriosa et benedicta, Domina nostra, Mediatrix nostra, Advocata nostra, Consolatrix nostra. Tuo Filio nos reconcilia, tuo Filio nos commenda, tuo Filio nos repraesenta.

Każdego, kto odwiedza to miejsce, proszę o choćby krótką modlitwę w mojej intencji.

Krzysztof Zagozda

Wszystkich czytelników serwisu  zachęcam do kontaktu ze mną: krzysztof@zagozda.info